poniedziałek, 2 czerwca 2008

Indiana Jones i czaszka szklana

No byłem, w końcu, legendarny Indiana, jeden z tych kolesi, którym w pewnym wieku zwyczajnie chce się być, powrócił. Nie będzie spoilerów, żeby nie psuć nikomu zabawy, ale styl powrotu wielki nie jest. To nie tak, że Harrison się już nie nadaje, bo się nadaje - w końcu gra dziadka już i nikt nie robi z tego tajemnicy. Nie ma super liftingu itp., nawet przez swego syna nazywany jest dziadkiem :)

Nie chodzi też o przesadzone motywy - w końcu to Indiana Jones, takie motywy, mniej lub bardziej przekoloryzowane były zawsze. Ja tam przyjmuję konwencję filmu i dobrze się na nim bawię. W Królestwie Kryształowej Czaszki nie zagrało coś innego.

Chodzi o brak spójności fabularnej. Dostajemy coś na kształt niezbyt przemyślanej gry video - mamy jakiś tam filmik wyjaśniający fabułę i gameplay czyli akcję. Potem znowu chwila przerwy, coś tam gadają, żeby uzasadnić zmianę lokalizacji i akcja. Najgorsze jest jednak to, że kolejne uzasadnienia i fabuła są raz, że mało interesujące, a dwa, że nie do końca powiązane ze sobą. Jakiś tam związek przyczynowo-skutkowy istnieje, ale nic więcej. To tak, jakby twórcy filmu spotkali się przy piwie, każdy rzucił jakiś pomysł, co może znaleźć się w filmie, a później jedna osoba próbowała to wszystko połączyć fabularnie. Smutne to tym bardziej, że przecież to Spielberg, że palce maczał też w tym Lucas. Gdyby w filmie zabrakło Indiany, gdyby nie było tych słynnych motywów muzycznych, to... no właśnie, nie chcę kończyć, bo to jednak był Indiana Jones, starszy bo starszy, ale był :)

A tak na koniec, zupełnie szczerze, ponowne przejście Uncharted na PS3 (taka gra w stylu Indiana Jones) byłoby dla mnie ciekawsze niż ponowne obejrzenie tego filmu. Czasem legenda powinna zostać legendą, bo w tym gatunku, nawet Mumia wygrywa z Czaszką.

Brak komentarzy: