piątek, 25 kwietnia 2008

Aliens vs. Predator 2 Requiem

Jak mnie cholera bierze, jak widzę, że tak marnują jedną z najlepszych licencji jakie kiedykolwiek istniały. Tak jak pierwszą część jeszcze jako tako mi się oglądało, miała momenty, które podwyższały ciśnienie, tak druga część to film zmarnowanych możliwości. Fabuła to powtórzenie wszystkiego co już było, bez barwnych postaci, tam nawet na siłę nie ma się z kim identyfikować. Postacie są tak mdłe, że dzień po obejrzeniu filmu zlewają mi się w całość.

Z postaciami Obcego i Predatora też żenada. Obcy w żaden sposób nie jest tym krwiożerczym robalem z filmów Alien - jest jakimś tam kolejnym robalem bez charakteru. Predatora też już nie poznaję; w Predator 1 i 2, ciarki przechodziły jak się wydzierał, teraz to w zasadzie nic człowieka nie przechodzi, patrzy się na to jakoś obojętnie. Ja wiem, że to niby film dla nastolatków ma być, a swoje i tak zarobił, ale czy naprawdę nie można postarać się bardziej? Ten film nie jest zły jeżeli patrzy się na inne filmy w podobnych klimatach strasznych filmów dla nastolatków, ale ten film jest maksymalnie zły, jeżeli patrzy się na wcześniejsze filmy w tym universum. Oglądałem to i średnio co 15 minut uciekałem myślami, że może sobie pocztę sprawdzić, albo komiks poczytać, albo przejrzeć gazetę.

Tak naprawdę, najfajniejsza scena pojawia się pod koniec filmu - broń Predatora zostaje przekazana szefowej tajemniczej korporacji. W czasie dialogu pada jej nazwisko - Yutani. Pojawia się więc jakieś tam nawiązanie do wcześniejszych filmów i korporacji Weyland-Yutani, której interesy pod względem moralnym pozostawiają dużo do życzenia. Gdzieś tam rysuje się wizja ich hasła: "Building Better Worlds".

I to wszystko, poza tym małym szczególikiem, nie ma w tym filmie nic więcej wartego uwagi. No chyba, że ktoś w 2008 roku podnieca się jeszcze efektami specjalnymi...

Trailer:

czwartek, 24 kwietnia 2008

korn haze

Świat robi się coraz bardziej zakręcony, właśnie dokonali pierwszego przeszczepu bionicznego oka. Wypada nieźle co? Co prawda na razie osoby niewidome mają nadzieję jedynie na widzenie kształtów i plam światła, ale to dopiero początek. Powoli wyobrażenie snajpera z zoomem w gałce ocznej staje się bardziej science niż fiction.

Tymczasem w sieci pojawiły się dwie rzeczy związane z grą Haze na PS3. Polska premiera już 23 maja, a dystrybutor odpalił właśnie polskojęzyczną stronę gry. Zapowiada się smakowicie i z pewnością dla posiadaczy Playstation 3 i wielbicieli FPS to zakup obowiązkowy.

Druga sprawa związana z Haze to silne powiązanie gier z każdą inną gałęzią kultury. Zespół KoRn wydał singla pod znaczącym tytułem "Haze". Muzycy często podkreślają, że na gry poświęcają poważny procent swojego życia. My z powodu ich zafascynowania otrzymujemy przyjemny kawałek muzyki. Jeżeli lubicie KoRn to zapraszam do posłuchania, wcześniej radzę volume up o kilka kresek.

środa, 23 kwietnia 2008

rajowo

Ostatnio nie pisuję, bo za bardzo nie mam na to czasu. Z jednej strony w pracy nawał, dopiero co wróciłem z Krakowa z Level 01, z drugiej w domu też cienko z czasem, bo muszę naprawiać partaczy z Pajo. W każdym bądź razie pogrywam sobie wieczorami, tak z godzinkę nie więcej, w cudo, które na początku cudem mi się nie wydawało. Chodzi oczywiście o Burnout Paradise - bo sobie cały czas myślałem, co tam oni mogą nowego wymyślić. No widać mogą, bo gra zrywa beret i robi jeszcze kilka innych przyjemnych rzeczy. Mnogość eventów, zadań, skoków do przeskoczenia, billboardów do rozwalenia, czy płotków do rozjechania przyprawia o ból głowy.

Bo to już nie jest tylko Burnout, oprócz Burnouta mamy jeszcze ten Paradise, czyli kompletnie szalony freeroaming po wielgachnym mieście pełnym ramp i samochodów, z kilkoma różniącymi się wyglądem sceneriami i masą niespodzianek. Powiem szczerze, że zdecydowanie wolę taką wesołą rozwałkę, niż godziny nudnego jeżdżenia w Forza Motorsport 2. A ja jeszcze nie ruszyłem trybu online :)

No i te wypadki, czasem nie można się powstrzymać, żeby nie przywalić w autobus, zresztą zobaczcie sami:

środa, 16 kwietnia 2008

BluAir

Jutro ruszamy do Krakowa na targi Level01, ale o tym już pisałem. Za to nie pisałem o jednej nowości, na targi zabieramy ze sobą BluAira. Jest to urządzenie działające w technologii bluetooth, które pozwala rozsyłać do przechodzących w pobliżu osób (mających komórki z włączonym bluetoothem) różnego rodzaju content. Mogą to być tapety, dzwonki, czy chociażby gry. W naszym przypadku będzie można ściągnąć tapetę z motywem Allegro i grę Wiedźmin - zapraszam :)

PS. Wiem, że to odbiega od tematu, ale jakby ktoś kupował mieszkanie/dom czy nawet coś wynajmował, to niech jak ognia unika firmy PAJO z Lubonia. No chyba, że chcecie umrzeć poparzeni prądem, lub od zaczadzenia, lub po prostu utonąć od przeciekającego dachu. Mówiąc krótko - partacze jakich mało, a wszelkie sprawy związane z gwarancją to droga przez mękę. Coś mi się wydaje, że gorszego dewelopera mieszkań jak PAJO z Lubonia to nie ma.

Żeby już nie było zupełnie nie na temat, to poniżej trailer nowego softu do PS3 - Home, który ma pojawić się w tym roku - taki inny rodzaj Second Life. Mam tylko nadzieję, że Sony nie zatrudniło jako konsultantów firmę PAJO - mógłby się Home szybko popsuć :) Osobiście nie mogę się już Home doczekać:

wtorek, 15 kwietnia 2008

Morcheeba

Jak wiecie lub nie, Morcheeba zagra na zakończenie tegorocznego Spotkania Grupy Allegro. Wiki twierdzi, że Morcheeba gra muzykę z pogranicza popu, rhythm and blues'a, rocka i trip hopu - cokolwiek to znaczy. Mi osobiście całość kojarzy się z Portishead tylko z bardziej optymistycznym podkładem.

Bez zbędnych wstępów i udawania, że znam się na muzyce, podrzucam kawałek o intrygującym dla mnie brzmieniu, z równie intrygującym tekstem.

Dobra, a teraz prawdziwy powód wklejenia tego teledysku - w okolicach 1:37 pojawia się scena z lecącą w stronę kamery papugą. To Aleksandretta Większa, dokładnie taka sama jak Jamba - lot w zwolnionym tempie wygląda w wykonaniu tych papug... majestatycznie? Warto się przyjrzeć, no chyba, że ktoś nie lubi papug, to zawsze może zamknąć oczy i posłuchać sobie Morcheeby.

Morcheeba - "Blindfold"

wtorek, 8 kwietnia 2008

Bestia z głębokości 20000 sążni

Ładny tytuł co? W oryginale brzmi to trochę lepiej: The Beast from 20,000 Fathoms. Wczoraj pisałem o Clovierfield. Jeżeli widzieliście Projekt: Monster to być może zwróciliście uwagę, że podczas napisów końcowych pojawiają się podziękowania dla postaci i filmów, które zainspirowały twórców. Zapamiętałem dwie rzeczy - King Kong (którego znają wszyscy) i Beast from 20000 Fathoms (którego zna bardzo niewiele osób).

Bestia powstała w roku 1953 i należy do popularnego wówczas gatunku monster movies. Szkoda, że film to już zapomniany, ale to chyba nieuchronny los tego gatunku - to co kiedyś wydawało się wspaniałymi efektami dzisiaj większość widzów śmieszy. A szkoda, bo same filmy z tego gatunku ogląda się z zaciekawieniem - problem, że boom na te obrazy nastąpił za wcześnie, kiedy technika nie mogła pokazać wszystkiego tak jak byśmy chcieli. Osobiście Beast oglądało mi się przyjemniej i z większym zaciekawieniem, niż chociażby współczesną Godzillę. Ech, gdyby dać im w 53 te możliwości, które miał Emmerich...

Agnieszka Ćwikiel w "Kinie gatunków" tak opisuje monster movies: Ta inwazja monstrów w filmach S-F była często kojarzona z rzeczywistością polityczną lat pięćdziesiątych. Monstra symbolizowały lęki przed „czerwonym niebezpieczeństwem”, czy lęki związane z możliwością wojny totalnej.

Tak sobie myślę, że nie chodziło tu o jakąś bezpośrednią symbolikę, ale raczej o powszechną atmosferę strachu, która wdzierała się poprzez media w społeczeństwo amerykańskie. Lodówki, pralki, telewizory, nowe samochody, masowo powstające osiedla domków jednorodzinnych na przedmieściach dużych miast, to wszystko w żaden sposób nie dawało poczucia bezpieczeństwa przed zagrożeniem atomowym. Popularne w telewizyjnych i kinowych kronikach „duck and cover”, w żaden sposób nie chroniło przed podmuchem atomowym. Ludzie masowo budowali więc schrony przeciwatomowe, by dać sobie chociaż namiastkę bezpieczeństwa. Popularność tego gatunku, jego potwory, to swoiste uosobienie strachu jaki wtedy panował. Zresztą wybuch atomowy to częsty element tych filmów (również w Bestii z głębokości 20000 sążni)

The Beast from 20,000 Fathoms powstał na podstawie opowiadania "The Fog Horn" Raya Bradbury'ego. Film opowiada historię eksperymentu na Biegunie Północnym - naukowcy odpalając ładunek nuklearny budzą z hibernacji dinozaura. Potwór ostatecznie dociera do Nowego Jorku (co zostało nawet logicznie wytłumaczone), gdzie następuje ostateczna konfrontacja. Efekty opierały się na popularnej technice slow-motion i moim zdaniem wyglądają momentami całkiem przyzwoicie. Problem pojawia się tylko, gdy na zdjęcia z udziałem potwora nakładani są ludzie. Jednym z najlepszych moim zdaniem ujęć, jest zniszczenie przez potwora latarni morskiej - ujęcia ze slow-motion połączone z ujęciami ze środka walącej się wieży.

Warto poznać ten film nie tylko z powodu wymienienia go w napisach końcowych Cloverfield, ale także ze względu na jego wartość samą w sobie. Z ciekawostek dodam, że jedną z epizodycznych, ale ważnych ról, gra młody Lee Van Cleef.

Trailer:

poniedziałek, 7 kwietnia 2008

Cloverfield aka Projekt: Monster

Haaa, w końcu udało mi się obejrzeć Cloverfielda - film zrealizowany popularną ostatnio techniką, imitującą kręcenie dokumentu / prywatnego filmu (niedawno hiszpański REC - Reeik). Podobno były osoby, które musiały w czasie seansu wyjść z kina - niewyraźne momentami zdjęcia, ciągłe i nagłe ruchy kamery, braki ostrości - powodowały bóle głowy i wymioty.

Film rozpoczyna się informacją, że nagranie pochodzi z kamery SD (ciekawe, jak będzie wyglądało wydanie tego filmu na Blu-rayu) znalezionej w miejscu znanym wcześniej jako Central Park. Robi się groźnie mimo kilku minut sielankowych ujęć w dalszej części.
Źle zaczyna się dziać podczas przyjęcia pożegnalnego jednego z bohaterów, który wyjeżdża na kontrakt do Japonii (nawiązanie do Godzilli?). Kamerą operuje jeden z jego przyjaciół, film ma być pamiątką, przypominającą mu o przyjaciołach z Nowego Jorku. W tym czasie poznajemy głównych bohaterów i relacje między nimi. I nagle się zaczyna, wybuch w porcie zaciekawia uczestników imprezy, którzy wylegają na dach budynku. Po chwili coś na kształt gradu ognistych kul spada na miasto. Tak naprawdę w żadnym momencie filmu nie wiemy do końca, co i dlaczego się dzieje, mamy dokładnie taką wiedzę jaką posiadają bohaterowie filmu. W filmie nie pada żadne ujęcie z innej kamery, można się złapać się na tym, że usilnie wpatrujemy się w niewyraźny obraz, by wyłapać jakieś szczegóły. Co prawda w kluczowych momentach, kiedy mamy coś zobaczyć, widzimy to w całej okazałości - w końcu takie efekty (robią wrażenie) nie mogły się zmarnować.

To chyba jeden z niewielu filmów, w którym do samego końca nie mamy pojęcia co tak naprawdę się dzieje. Z jednej strony fajne, z drugiej chciałbym jednak wiedzieć, co, jak i dlaczego.

Cloverfield to godny film, zdecydowanie warto, zresztą dobre filmy w kinach to ostatnio rzadkość. Tak się zastanawiam, kiedy w końcu te wszystkie idiotyczne polskie komedie romantyczne, kręcone jak idiotyczne polskie seriale znikną z ekranów kin - ale to już temat na inny wpis.

Producentem filmu jest jeden z ludzi odpowiedzialnych za serial Lost J.J. Abrams, coś w tym chyba jest, bo klimat momentami podobny.

W 2009 roku planowany jest sequel filmu z tą samą ekipą producencką, za kamerą ponownie Matt Reeves.

Trailer:

czwartek, 3 kwietnia 2008

Elwro TVG-10

Trudno mi dokładnie stwierdzić, kiedy to było, ale pewnie coś koło roku 1985. Wtedy, w wieku jakiś 6 lat, po raz pierwszy zetknąłem się z konsolą do gier. Już nie pamiętam co i jak, ale zabrali nas ze szkoły na Dzień Dziecka do CK (Centrum Kultury) Zamek w Poznaniu. W środku masa atrakcji dla dzieciaków, na każdą rzecz dostawało się jeden kupon. Można było np. jak Tarzan przelecieć na linie z jednego pieńka na drugi :) No i było jeszcze oczywiście piękne, czarne "coś" podłączone do Neptuna lub innego Rubina.



Kolejka oczywiście ogromna, masa dzieciaków co chwila szturchających się łokciami. W końcu w tym morderczym ciągu udało mi się dorwać do gałeczki/manipulatora - na ekranie "matka/ojciec wszystkich gier" - słynny PONG. Jedyne co udało mi się zrobić, to przesunąć kwadracik i jebs, piłka wypadła poza planszę. Pajac, który to obsługiwał zabrał mi wajchę i dał następnemu smarkaczowi. Głupi debil nie miał pojęcia, ile dla mnie wtedy znaczyła ta piłeczka na ekranie... ech. Nic to, zakochałem się właśnie wtedy w grach i tak zostało. Do Ponga, podobnie jak większość graczy, zawsze będę miał sentyment. Mimo, że w żaden sposób już nie przystaje do dzisiejszych czasów, nadal potrafi bawić :)

Jak się później dowiedziałem, konsolą tam wystawioną był Elwro TVG-10 - polska myśl techniczna :) Niestety, o historii tej konsoli wiem niewiele, poza tym, że nad polskim klonem Ponga czuwały Wrocławskie Zakłady Elektroniczne "Elwro" (1959-1993). Ten sam zakład produkował polski komputer - Odra. W szalonych latach 90, wykupiony przez Siemensa, który zamknął i wyburzył fabrykę. Pracownicy dostali odprawy i tyle słyszano o Zakładach "Elwro" - ale swój epizod mieliśmy. To coś jak Orły Górskiego - zawsze możemy mówić, że kiedyś Polacy coś tam zrobili.

Sama konsola oferuje kilka wersji słynnego Ponga, można grać w dwie osoby za pomocą tych śmiesznych gałek. To pomarańczowe na górze jest obrotowe i pozwala sterować kreską (zawodnikiem?) na ekranie.



Kawałek historii, przekazany mi swego czasu przez Jankiela - świetny prezent, z konsoli i gier zawsze się cieszę :)

Specyfikacja:

Rok produkcji: 1981
Nośnik gier: Tylko pamięć wewnętrzna konsoli
Grafika: Białe kreski i kwadraciki
Dźwięk: Brzmi jak PC speaker
Złącza: Zasilanie, wyjście antenowe i jedno wyjście z przodu - w stylu dawnych mikrofonowych.

A na filmiku product placement firmy "Elwro" z Pana Kleksa - komputer Elwro 800 :)