środa, 25 czerwca 2008

Play Shortcut to Polish Music

Planszówek ciąg dalszy, ale dzisiaj coś wyjątkowo, coś czego kupić nie sposób, a niski nakład tylko podkręci u niektórych pragnienie posiadania. Play Shortcut to Polish Music to wyjątkowe wydawnictwo muzyczne. W wielkim pudle otrzymujemy grę opartą na ciekawie zmodyfikowanym schemacie Monopoly i 4 płyty po brzegi wyładowane najciekawszą polską muzyką.

Zacznę od gry. Wydanie gry, jej wykonanie to najwyższa półka, całość prezentuje się okazale i trudno w jakikolwiek sposób przyczepić się do jakości poszczególnych elementów. Modyfikacji jest kilka, np. zamiast miast w państwach mamy koncerty. Dodano również koło fortuny na środku planszy - poruszamy się po nim specjalnym pionkiem po uprzednim najechaniu na odpowiednie pole. Koło fortuny pełni rolę podobną do kart "szansa" "ryzyko". Najciekawszą modyfikacją jest wprowadzenie 3 pól - MediaStore, 2handstore i Allegro.pl. Po najechaniu na pole sklepu, ciągniemy jedną z kart płyt muzycznych. Każda płyta ma podane dwie ceny - cenę sklepową za którą ją kupujemy, oraz cenę aukcyjną, za którą możemy sprzedać płytę na polu Allegro.pl. Najciekawsze i najsławniejsze płyty mają dużą przebitkę cenową, więc warto je kolekcjonować, by później zarobić na polu Allegro. Walutą są dźwięki, czyli "sounds" - najdroższy jest oczywiście król Elvis, który znalazł się na banknocie 2000 sounds. No i w końcu nie trafiamy tu do więzienia, tylko na detox - w końcu to wydanie muzyczne - too much drug, sex and rock&roll :)

Wraz z grą otrzymujemy 4 płyty CD wyładowane po brzegi polską muzyką podzieloną na 4 sceny: Main, Alter, Lost, Groove/Avant. Dla mnie najciekawsze są płyty Main, Alter i Groove/Avant. Przyznam, że przedtem nie miałem pojęcia jak ciekawa i różnorodna jest polska scena muzyczna - to co serwuje nam mainstream to jedna wielka papka pierdół, której już nikt nie może słuchać. Nie szukajcie tutaj naszych telewizyjnych wokalistek programu TVP1, bo ich tutaj zwyczajnie nie ma. Zresztą, co ja będę Wam opowiadał, wszystkie płyty możecie sami przesłuchać online na stronie projektu Play Shortcut to Polish Music: link bezpośredni do playera. Zapraszam też na stronę główną projektu.

Cieszę się, że w jakiś sposób mogłem się przyczynić do powstania tego ambitnego projektu. Już teraz mogę powiedzieć, że niektóre egzemplarze zostaną wystawione przez Allegro na aukcji charytatywnej w ciągu najbliższych miesięcy - będzie to w zasadzie jedyny sposób nabycia wydawnictwa drogą kupna.

Poniżej jeden z kawałków, które możecie wysłuchać na płycie, chociaż oczywiście zachęcam do odwiedzenia strony projektu i wysłuchania całości.

DOM - "MY HOME IS WHERE YOU ARE"

wtorek, 24 czerwca 2008

Puerto Rico

Lubię pograć w planszówki, nawet bardzo, bo to jeden z fajniejszych sposobów spędzania wspólnie czasu w domowym zaciszu. No oczywiście wyłączając kilka innych rzeczy :)

Puerto Rico wydane jest wręcz wyśmienicie, po otwarciu pudełka, w grę zwyczajnie chce się grać. Zaczynamy się zastanawiać, co do czego, po co tyle tych różnych żetonów, drewienek, kart itp. Niestety, gdy dorwałem instrukcję i zobaczyłem jej obszerność, zapał mi zmalał. Próbowałem ogarnąć od razu całość, co oczywiście było błędem, bo niesłusznie pomyślałem, że gra może być skomplikowana. Nic bardziej mylnego, bo zasady są nie tylko proste, ale też bardzo intuicyjne. Przykład: graliśmy pierwszą rozgrywkę przy postaci Kupca w błędny sposób i już przy drugiej stwierdziliśmy, że coś nie gra, bo jest to nielogiczne. Szybkie spojrzenie w instrukcję i rzeczywiście - zasady były trochę inne. I to jest właśnie najfajniejsze w Puerto Rico - mechanika rozgrywki jest tak logiczna jak tylko może być. Po pierwszej rozegranej grze nie ma już problemu ze spamiętaniem zasad. Do instrukcji zagląda się tylko po to, by sprawdzić dokładne działanie budynków.

Bardzo fajnym elementem rozgrywki jest posiadanie własnej wyspy, na której budujemy miasto i plantacje. Puerto Rico kojarzy mi się z wiekową grą na C64 Vermeer - ten sam klimat uprawiania plantacji i sprzedawania towarów do Europy.

Puerto Rico przeznaczone jest dla 2-5 osób i powiem szczerze, że nawet w 2 osoby gra się wyśmienicie. Piwko, kilo słonecznika, dobra muzyka i można przesiedzieć pół dnia :)

niedziela, 15 czerwca 2008

niedziela

Czasem niedziela nie musi być tylko dniem końca weekendu, bo można w niedzielę robić też coś ciekawego. Jedni idą do kościoła, inni do supermarketu, a ja sobie pojechałem postrzelać :) Paintball podoba mi się coraz bardziej i chyba już dojrzałem do kupna własnego sprzętu, a przynajmniej własnych ochraniaczy.



Zapewne duża w tym zasługa świetnej miejscówki, którą tworzy kilka budynków starego więzienia. Przemieszczanie się przez wąskie korytarze, ostrzeliwanie z okien czy zdobywanie kilkupiętrowego budynku - to tylko część atrakcji. Było świetnie :)

poniedziałek, 9 czerwca 2008

Amiga 1200

Kiedyś przedmiot marzeń niejednego gracza - bo w naszym kraju, gdzie komputery zawsze miały przewagę nad konsolami w graniu, Amiga 1200 jawiła się jako totalny high end dla wszystkich komputerowych freaków. No może nie wszystkich, ale dla większości - część już kochała PC, a inna część kochała inaczej, czyli Atari :)



Niestety, w czasach świetności nie posiadałem tego komputera, leżał daleko poza moim zasięgiem finansowym. Co prawda nie narzekałem, bo miałem Amigę 600, która jeżeli chodzi o grywalność i dostępność gier, w zasadzie niczym nie różniła się od dojrzalszej siostry. Inna kwestia, że Amiga 1200 miała 2MB pamięci, większą obudowę z klawiaturą numeryczną, miejsce na dysk 3,5 cala i słynne kości AGA z Amigi 4000. Wszystko to spowodowało, że jeszcze długo po upadku Amigi, jej zwolennicy dodawali do niej karty rozszerzające możliwości i ładowali wszystko w obudowę od PC. Szkoda, że Commodore nie przetrwało, bo z trzecim graczem na rynku, obok platform PC i Maca, byłoby ciekawie.



Amiga 1200 pojawiła się na rynku jesienią 1992 roku z ceną 399 funtów w UK i 599 dolarów w US. Przez pierwszy rok sprzedaż szła w miarę dobrze, ale coraz większa konkurencja ze strony konsol (czego efektem było pojawienie się Amigi CD32) i PC, a także błędy firmy Commodore, doprowadziły do szybkiego wyhamowania popytu na sprzęt.



Moja Amiga 1200 to prezent - w końcu nie ma lepszego prezentu dla kolekcjonera niż stary sprzęt :D W chwili obecnej taki sam model można kupić w granicach 100-150 złotych na Allegro.



Do środka udało mi się upchnąć 3,5 calowy dysk; nie pamiętam już nawet jakiej pojemności, ale coś w granicach 1GB - starczy w zupełności. Za parę złotych zakupiłem oryginalnego Workbencha 3. Przyznam, że instalacja gier na dysku i ich szybkie uruchamianie to coś, czego brakowało mi w czasach Amigi 600 - wachlowanie dyskietkami nigdy nie było przyjemne.



Za niewielkie pieniądze udało mi się również kupić kilka kultowych gier z pudełkami i instrukcjami. Tak się zastanawiam, jak w czasach piractwa opłacało im się tak ładnie wydawać gry, a teraz lepsze wydanie z dobrą instrukcją to rzadkość.



Dokupiłem też dwa moim zdaniem najlepsze joysticki do Amigi. Pierwszy to oczywiście Python 1 Quick Shot (model Apache był również udany) - bardzo trwały i wygodny model. Pythona kupiłem 2 lata temu jako nówkę, całość była w zafoliowanym pudełku. Drugi joy to TopStar Quickjoy - także bardzo wytrzymały model z przezroczystą obudową.

Amiga 1200 to bez wątpienia świetny sprzęt, ale pojawił się w czasach zmierzchu firmy Commodore, która nie mogła już niestety liczyć na legendę Amigi 500.

niedziela, 8 czerwca 2008

Uwaga na wylewające baterie Duracell

Tak sobie pomyślałem, że tu o tym napiszę, bo w końcu używamy baterii do wielu naszych sprzętów. Mam zamiar wymienić wszystkie baterie jakie posiadam w domy na akumulatorki - ze względu na koszta, czekam, aż baterie w danym urządzeniu się wyczerpią.

Wczoraj właśnie przestał działać pilot od TV, no to myślę, że pora założyć aku. Tylko niestety, dzięki "super" bateriom Duracell nie mam już do czego założyć aku - alkaliczne baterie Duracell wylały się w pilocie. I to tak, że w żaden sposób, nawet po przeczyszczeniu, nie mogłem zmusić go do ponownego działania. Dzięki Ci Duracell i szczerze współczuję tym waszym reklamowym zającom/królikom. Przyznam, że po raz pierwszy w życiu spotkałem się z przypadkiem wylania baterii alkalicznych, dlatego jeżeli używacie takich baterii marki Duracell, to radzę uważać i sprawdzać co jakiś czas, czy nic się nie dzieje.

Poniżej fotki pechowej baterii - jak widać na zdjęciu termin ważności marzec 2009.



czwartek, 5 czerwca 2008

aftermath

Uwielbiam gry, filmy i książki, których akcja rozgrywa się po katastrofie nuklearnej w świecie przewartościowanych wartości i zasad. Jakiś czas temu pisałem chociażby o filmieA Boy and his Dog, na który do dzisiaj mam wejścia od całej masy zbokoli szukających po frazach "seks z psem" :) Tak czy siak, "świat poatomowy" ma w sobie coś magicznego i przyciągającego. Bo to chyba jedyny rodzaj świata, nazwijmy umownie, "fantasy", którego w sposób bardzo poplątany i mało prawdopodobny, możemy stać się mieszkańcami. Tajemnica, nowe zasady, zmutowane dziwne istoty, zniszczone miasta i drogi, pustynne połacie skażonego terenu, uzbrojone bandy, miasta-państwa, okultystyczne bractwa - to wszystko i wiele innych elementów tworzy niepowtarzalny klimat tego typu świata.

W taki właśnie świat przenosi nas wydana rok temu gra S.T.A.L.K.E.R. - jeden z ciekawszych shooterów ostatniego czasu. Wcześniej niestety nie miałem możliwości w pełni nacieszyć się grą, po zmianie komputera mogę się w końcu delektować STALKERem w pełnych detalach.

W 2006 roku dochodzi do eksplozji elektrowni w Czarnobylu - w ciągu kilku następnych lat rośnie strefa skażenia wokół epicentrum. Skażony obszar badany jest przez Stalkerów - samotnych łowców wyruszających w głąb strefy na zlecenie różnych osób i organizacji. Na terenie strefy coraz częściej dochodzi do różnego rodzaju niewyjaśnionych anomalii...

To co najbardziej spodobało mi się w STALKERze, to brak liniowości w wypełnianiu misji. Działa to na zasadzie zbliżonej do gier RPG - w danym miejscu dostajemy kilka zadań i to od nas zależy, co i kiedy wykonamy. Mamy oczywiście wątek główny i misje poboczne. W połączeniu z tym specyficznym światem wychodzi całkiem atrakcyjny misz-masz.

Jak na razie jedyna wada dla mnie to większy, niż w innych podobnych grach, poziom trudności. Z jednej strony to dobrze, z drugiej nie mam już czasu przechodzić kilka razy tego samego motywu, co bywa momentami frustrujące.

Warto zagrać w STALKERa, gra ma już co prawda ponad rok, ale graficznie nadal wypada całkiem okej - tylko proszę, nie porównujcie jej z Crysisem :) Dobra, ruszam się trochę napromieniować, bo jakoś tak słabo się czuję :)

Świetny trailer:

wtorek, 3 czerwca 2008

40 to 1

Wczoraj w "Teraz My" mówili coś o patriotyzmie, nie wiem dokładnie co, ale chyba jak zwykle narzekali jak to jest źle. Słuchałem kątem ucha, bo kończyłem jednocześnie F.E.A.R. na kompie - świetna gra, polecam.

No ja nie wiem czy jest źle, ale może coś w tym jest, jeżeli o takich rzeczach śpiewa szwedzki zespół. Bo powiem szczerze, że nigdy wcześniej nie słyszałem o bitwie pod Wizną, zwanej "Polskimi Termopilami". W szkole do znudzenia nawijają o Westerplatte, o Bzurze i jak to niby czołgi uciekały przed ułanami. Nie mówię, że nie mają o tym uczyć, ale brakuje nam chyba trochę bohaterów...

A tak na marginesie, czy Wizna nie jest idealnym materiałem na świetny film?

Kilka słów wstępu o samej bitwie. Walki trwały od 6 do 10 września 1939 roku. Polskie punkty oporu ulokowane były w kilku bunkrach linii obronnej Wizny. Fortyfikacji broniło 720 polskich żołnierzy pod wodzą kapitana Władysława Raginisa. Musieli zmierzyć się z 42 tysiącami niemieckich żołnierzy XIX korpusu pancernego dowodzonego przez generała Guderiana. Kapitan Raginis po kapitulacji popełnił samobójstwo, rozrywając się granatem - przysięgał, że nie da się wziąć żywcem.

Sabaton - 40 to 1:

poniedziałek, 2 czerwca 2008

Indiana Jones i czaszka szklana

No byłem, w końcu, legendarny Indiana, jeden z tych kolesi, którym w pewnym wieku zwyczajnie chce się być, powrócił. Nie będzie spoilerów, żeby nie psuć nikomu zabawy, ale styl powrotu wielki nie jest. To nie tak, że Harrison się już nie nadaje, bo się nadaje - w końcu gra dziadka już i nikt nie robi z tego tajemnicy. Nie ma super liftingu itp., nawet przez swego syna nazywany jest dziadkiem :)

Nie chodzi też o przesadzone motywy - w końcu to Indiana Jones, takie motywy, mniej lub bardziej przekoloryzowane były zawsze. Ja tam przyjmuję konwencję filmu i dobrze się na nim bawię. W Królestwie Kryształowej Czaszki nie zagrało coś innego.

Chodzi o brak spójności fabularnej. Dostajemy coś na kształt niezbyt przemyślanej gry video - mamy jakiś tam filmik wyjaśniający fabułę i gameplay czyli akcję. Potem znowu chwila przerwy, coś tam gadają, żeby uzasadnić zmianę lokalizacji i akcja. Najgorsze jest jednak to, że kolejne uzasadnienia i fabuła są raz, że mało interesujące, a dwa, że nie do końca powiązane ze sobą. Jakiś tam związek przyczynowo-skutkowy istnieje, ale nic więcej. To tak, jakby twórcy filmu spotkali się przy piwie, każdy rzucił jakiś pomysł, co może znaleźć się w filmie, a później jedna osoba próbowała to wszystko połączyć fabularnie. Smutne to tym bardziej, że przecież to Spielberg, że palce maczał też w tym Lucas. Gdyby w filmie zabrakło Indiany, gdyby nie było tych słynnych motywów muzycznych, to... no właśnie, nie chcę kończyć, bo to jednak był Indiana Jones, starszy bo starszy, ale był :)

A tak na koniec, zupełnie szczerze, ponowne przejście Uncharted na PS3 (taka gra w stylu Indiana Jones) byłoby dla mnie ciekawsze niż ponowne obejrzenie tego filmu. Czasem legenda powinna zostać legendą, bo w tym gatunku, nawet Mumia wygrywa z Czaszką.