czwartek, 31 stycznia 2008

backtracking polsatowy

Backtracking to pojęcie, które w przypadku gier oznacza cofanie się do poprzednich lokacji. Wg. mnie absolutnym numero uno wśród gier z backtrackingiem jest Metroid Prime na GameCube'a (w inne części nie grałem) - jest to też dla mnie przykład najbardziej chorego i wnerwiającego backtrackingu. Często musimy ponownie przejść całe plansze, bo np. zdobyliśmy nową broń, która otwiera drzwi niedostępne godzinę wcześniej. Jest to jeden z powodów, który sprawił, że mój Metroid Prime szybko powędrował na Allegro.

Dzisiaj chciałbym odejść troszkę od tematyki bloga i napisać o czymś, co zostało dumnie nazwane Polsat Cyfrowy. Powiem szczerze, telewizję mam gdzieś, czasem coś oglądam, ale bardziej na zasadzie tła, żeby coś grało przy jedzeniu, albo przy siedzeniu przy kompie. No jeszcze dochodzą jakieś wiadomości do tego - w końcu to najszybszy sposób pochłonięcia jakiejś tam wiedzy o świecie. Oczywiście oglądam też filmy - jeżeli tylko wśród setek powtórek coś tam ciekawego się znajdzie. Polsat Cyfrowy kupiłem bo potrzebowałem jakiejś telewizji, bo: 1. latanie i próby ustawienia anteny pokojowej były coraz bardziej denerwujące, 2. Jamba zeżarł kabel od tejże anteny. Wybór padł na Polsat Cyfrowy bo: 1. mają pełen wybór polskich kanałów, 2. są najtańsi, 3. podpisanie umowy z Cyfrą Plus to jak wejście do mafii (można wejść, trudniej wyjść) 4. eNka nie ma w ofercie kanałów Polsatu.

Nawet pokusiłem się o jakiś szerszy zestaw kanałów, myślałem, że będę oglądał jakieś Discovery itp. No cóż skończyło się na tym, że czasem przelecę 30 kanałów po minutę każdy i tyle... No dobra, chodziło mi i tak głównie o to, żeby w momentach jak już coś oglądam to nie patrzeć na śnieżny patrol :)

A o co chodzi z tym backtrackingiem? Ano o to, że muszę uprawiać go przez następne 2 lata trwania umowy - będę chodził po tych samych lokacjach niskiej rozdzielczości bez możliwości przejścia dalej. Polsat Cyfrowy wprowadził do swojej oferty kanały w HD, dokładnie chyba jeden. Super, myślę sobie, Polsat dogania konkurencję, w końcu jakoś ten obraz będzie wyglądał na moim LCD. Dzwonię do obsługi klienta, żeby zamienić swój dekoder na ten umożliwiający odbiór kanałów w HD i... dupa. Miły Pan poinformował mnie o dwóch absurdalnych możliwościach otrzymania dekodera HD: 1. poczekanie 18 miesięcy do końca umowy (LOL), 2. kupienie drugiego dekodera i płacenie dwóch abonamentów (ROTFL). I to cała oferta Polsatu Cyfrowego dla obecnych klientów, którzy chcą wejść w nową erę telewizji wysokiej rozdzielczości. Nie dosyć, że Polsat ostatni wprowadza sygnał HD, to jeszcze stałych klientów zmusza do czekania przez kolejne 2 lata, nieźle :D

piątek, 25 stycznia 2008

co z rynkiem gier PC?

Do napisania tej notki skłonił mnie przeczytany ostatnio artykuł w miesięczniku PSX Extreme (zajmują się konsolami i grami video). Tematem przewodnim było stwierdzenie, że rynek PC idzie w dół, ustępując pola rynkowi gier video. Wytłumaczenie: gry komputerowe to gry wydawane na komputery PC, gry video to gry wydawane na konsole.

Oczywiście taki trend dotyczy głównie świata zachodniego, bo Polska rządzi się swoimi prawami. Tytułem, który pokazuje poparcie tej tezy ma być ostatnia porażka rynku gier PC - Crysis. Gra sprzedała się w zaledwie 300 tysiącach egzemplarzy, co przy 2 milionach Mass Effect, 4 milionach Assasins Creed na Xboxa360, 2 milionach Assasins Creed na PS3, czy wreszcie 8 milionach Halo 3 jest dosyć słabym, żeby nie mówić tragicznym wynikiem. Platforma Games For Windows opierająca się w dużej mierze na promocji Visty jako systemu do gier, nie radzi sobie za dobrze. Oczywiście każdy kij ma dwa końce, bo w takiego World of Warcraft gra jakieś 10 milionów graczy. Chodzi jednak o to, że widać na świecie pewną tendencję - rynek gier zmierza w kierunku konsol, czy tego ktoś chce czy nie. Komputery coraz częściej traktowane są jako urządzenie do pracy, stąd coraz większa (zdaje się, że również w naszym kraju) popularność MACów.

Jakie są tego przyczyny, mogę wyłącznie gdybać na swoim przykładzie. Przede wszystkim prostota - nie trzeba nic instalować, zmieniać plików ini, bo ma się jakąś inną kartę, próbować kilku sterowników, siedzieć z niewygodną myszką i klawiaturą, kupować nowych podzespołów co 2 lata. Na konsoli wkładam płytkę i gram - jeżeli potrzebny jest update, konsola robi to za mnie, jeżeli potrzebna jest instalacja, żeby gra wczytywała się szybciej, wciskam jeden klawisz - wszystko dopracowane, automatyczne, bezproblemowe. Uwalam się z padem na łóżku i nie potrzebuję niczego więcej, żadnych klawiatur, myszek itp, dzięki temu mogę grać nawet stojąc na głowie. Między bajki można włożyć również mit, że niby w strzelanki nie można grać na padzie - można. Po 4 latach nie umiem grać w FPSa na myszce i klawiaturze - zwyczajnie wszystko jest kwestią przyzwyczajenia. To, że podobnie myśli reszta konsolowych graczy, jest fakt ogromnego, o wiele większego niż na PC, sukcesu Call of Duty 4 na konsolach. W dużej mierze przyczynił się do tego zapewne świetny online na konsolach Xbox360 - słynny Live! pokazuje, jak wygodne może być granie w sieci.

U nas oczywiście jest troszkę inaczej, bo przecież nie każdego stać na konsolę, na telewizor LCD i na komputer. Poza tym, większość ludzi ma zdanie, że na komputerze można nie tylko grać, ale też się uczyć i pracować, więc po co wydawać tyle kasy na samą maszynkę do grania. Nie wspomnę chociażby o ogromnym sukcesie Wiedźmina w naszym kraju - ponad 100 tysięcy egzemplarzy. Wcale nie twierdzę, że rynek gier PC wymiera, uważam, że pewne jego segmenty mają się całkiem dobrze. Istnieje jednak tendencja, nasze zarobki rosną, gospodarka się rozwija, konsole tanieją, telewizory LCD też. Jak to będzie wyglądać za parę lat, czy po pojawieniu się pierwszych gier MMO na konsolach padnie ostatni bastion gier na PC? Co prawda są jeszcze RTSy, ale już wkrótce na Xboxie360 ma się ukazać HALO Wars, który może porządnie namieszać w tym gatunku i wyznaczyć nowy trend na konsolach.

Jedno jest pewne, przyszłość gier video rysuje się różowo, będzie się działo dużo i ciekawie. Oby tylko pieniędzy nam nigdy nie zabrakło na gry :)

I na koniec jedna rzecz z przymrużeniem oka - jeżeli chodzi o systemy komputerowe, Windows zawsze pozostanie najlepszą platformą do gier: PC vs MAC vs Linux :)



czwartek, 24 stycznia 2008

Neo Geo Pocket Color - małe co nie co

Może niewiele osób wie, ale oprócz GameBoya istniała kiedyś całkiem udana przenośna konsola nazwana Neo Geo Pocket Color, wydana przez firmę SNK. Konsola pojawiła się w Japonii w 1998 roku jako następca wydanego kilka miesięcy wcześniej Neo Geo Pocket z monochromatycznym wyświetlaczem. (Neo Geo - tak nazywała się konsola stacjonarna wydana przez SNK w 1990 roku). W sierpniu 1999 roku NGPC trafił do sprzedaży w US w cenie 69,96$.



I w zasadzie nie wiem, co jeszcze można napisać o historii tej konsoli, bo to już koniec. Słabe wsparcie third-party developerów, silna konkurencja ze strony GameBoy Advance spowodowały, że SNK wycofało konsolę z rynków w US i Europie w 2000 roku.



Jak widać na powyższym zdjęciu, udało mi się swego czasu dostać prawie nowe NGPC z pudełkiem i wszelkimi papierami. Konsola sprawia bardzo pozytywne wrażenie, chociaż już po włączeniu widzimy największą bolączkę przenośnych konsol tych czasów - brak podświetlonego ekranu. Menu wita funkcją, której próżno szukać w innych konsolach - po wprowadzeniu daty urodzenia konsola podaje nam prosty horoskop.

Pozytywne wrażenie sprawia skrzyżowanie pseudo-gałki analogowej z krzyżakiem - chodzi to to na mikrostykach, dzięki czemu podczas gry słyszymy całkiem miłe pstrykanie, prawie jak na Amidze. Ciekawą funkcją, z której wykorzystania później zrezygnowano, była możliwość linkowania konsoli z Segą Dreamcast. W Polsce to dosyć rzadki sprzęt, dlatego jest problem z nabyciem zarówno konsoli jak i gier. Ceny są naprawdę różne, ale bez 150-200 PLN nie ma co zaczynać poszukiwań.



W swojej kolekcji posiadam tylko jedną grę, ale za to jaką - Metal Slug 1st Mission - prawdziwy rarytas. Dość powiedzieć, że jeden z kolekcjonerów proponował mi za samą grę 150 złotych - oczywiście odmówiłem :) Na Wiki znalazłem informację, że był to najpopularniejszy konkurent GameBoya od czasów GameGeara - cóż, złote czasy dla Nintendo.

Specyfikacja:

CPU: Toshiba TLCS900H core (16-bit), 6.144 MHz,
RAM: 12 k dla 900H,
Grafika: 160x152, 146 kolorów na ekranie z palety 4096
Dźwięk: stereo

Tradycyjnie, reklama systemu:



środa, 23 stycznia 2008

A Boy and His Dog - co z tymi kobietami?

Ostatnio mam etap na amerykańskie filmy SF klasy B i C z lat 70 i 80. Nie wiem jak znajduję na to czas między nadrabianiem zaległości w prasie growej, blogach, graniem w Genji i od dzisiaj w Assasins Creed - w zasadzie komu potrzebny sen :)

O co chodzi z tym tytułem? Ano o to, że kino przeszło dosyć szczególną zmianę w postrzeganiu kobiet jako przedmiotów zadowolenia mężczyzn. Bo w zasadzie, kobiety w tych filmach służą albo do seksu, albo do rozrodu. Zapomnijcie o Larze Croft i Żylecie. W Virusie, z 81 roku, na Ziemi zostaje około 800 mężczyzn i 6 kobiet (nie pamiętam dokładnie, ale proporcje właśnie takie) i Rada podejmuje decyzję, że kobiety powinny skończyć z samolubnymi związkami 1 do 1, są przecież cele wyższe :D Oczywiście jedyna kobieta w Radzie, wbrew szlochom jednej z niewiast, stwierdza, że właśnie tak trzeba postąpić. No cóż, obsłużyć 800 chłopa - nie lada wyczyn, ale Panie dają radę i wkrótce widzimy sceny sielanki, uśmiechów i narodzin kolejnych dzieci wśród kilku matek i setek ojców :)

Szczytem takiej przedmiotowości jest moim zdaniem właśnie film A Boy and His Dog. Film z 75 roku w reżyserii L.Q. Jonesa z młodym Don Johnsonem w roli głównej. Mój ulubiony rodzaj SF, czyli postapokaliptyczna wizja świata. Dosyć ciekawa, trzeba przyznać i jak na tego typu kino, film mnie wciągnął, był nawet momentami śmieszny i ogólnie, mimo upływu lat nadaje się do obejrzenia. To taki bardzo wczesny Mad Max - mamy samotnego bohatera Vica i psa Blooda. Vic i Blood porozumiewają się telepatycznie; przyznam, że Blood wydaje się mądrzejszy od swojego pana. Vic należy do grupy nazywanej w zniszczonym świecie Singlami - to samotni mężczyźni, przemierzający pustynie z psami, potrafiącymi wyniuchać kobietę, w poszukiwaniu najrzadszego surowca - kobiety właśnie. Single poszukują kobiet w celu odbycia z nimi stosunku płciowego, z reguły siłą, w zasadzie w każdym przypadku siłą. Uprzedzam złośliwe komentarze, to nie jest żaden pornus, to nawet erotyk nie jest. Może wytłumaczę, dlaczego kobiety są tak rzadkie, że mężczyźni muszą na nie polować. Gdy rozpoczęła się Wojna Nuklearna - mężczyźni byli na froncie, a w miastach pozostały kobiety. Jak wiemy lub jak się domyślamy, rakiety z głowicami jądrowymi wycelowane są w miasta - tak właśnie wyginęła spora część kobiet.

Vic, mimo bycia wielokrotnym gwałcicielem jest nawet sympatyczny - może to zasługa Dona Johnsona, może dialogów z psem, może absurdalności całej opowieści, a może zwyczajnie tego, że Vic tak naprawdę przez cały film nikogo nie gwałci (wyłącznie próbuje). W każdym bądź razie film to trochę dziwny, ale wart obejrzenia - chociażby dla zobaczenia wizji Nowego Podziemnego Społeczeństwa - takie trochę inne Morloki, i dla dialogów Vica z Bloodem.

Chociaż to tylko, a może aż 30 lat, ale tak mi się wydaje, że kobiety we współczesnym kinie istnieją na zupełnie innych zasadach, i dobrze :) Zresztą w naszym świecie niejednokrotnie kobiety muszą być twardsze od mężczyzn, poza tym, Lara Croft jest całkiem ok :)

Na koniec, w zgodzie z powyższym filmem, pozwolę sobie na lekki męski szowinizm: Drogie Panie, w poniższym trailerze możecie zobaczyć młodego Dona Johnsona bez koszulki - ciekawe ile z Was odpuści sobie jego obejrzenie :P



środa, 16 stycznia 2008

last man on earth i omega man

Wracając do wpisu o filmie I Am Legend, postanowiłem napisać jeszcze kilka słów o wcześniejszych ekranizacjach powieści Mathesona.

Książki I Am Legend niestety jeszcze nie czytałem, ale jest to mój podstawowy zakup w najbliższym czasie. W każdym bądź razie oglądałem wszystkie ekranizacje powieści. Każdy film podchodzi w zupełnie inny sposób do oryginalnego tekstu i wydaje się, że każdy z aktorów inaczej oddał postać głównego bohatera. Najbliżej siebie jest Neville Hestona (The Omega Man) i Smitha, Price (The Last Man on Earth) to zupełnie inna bajka. Miałem wrażenie, że Price gra momentami wg starej szkoły kina niemego, kiedy każda emocja musiała być wyrażona przesadnym grymasem twarzy. Z drugiej strony są momenty, gdy Price wygląda jakby mu się już nic nie chciało, coś jak Bruce Willis w 4 części Die Hard. Nie wiem na ile była to zamierzona gra, bo dzięki temu Price stworzył najbardziej zmęczoną życiem postać, spośród wszystkich filmów. Warto dodać, że grany przez Price'a bohater ma zmienione imię i nazwisko - nie Neville a Robert Morgan.

The Last Man on Earth pokazuje najbardziej prymitywny rodzaj wampirów - w zasadzie bardziej zbliżone do zombie niż krwiożerczych bestii. W przypadku The Omega Man mamy do czynienia z nowym społeczeństwem dzieci nocy. Jak to jest ukazane w I Am Legend pominę milczeniem - w każdym bądź razie fabularnie jest zupełnie inaczej niż w poprzednich częściach. Jestem niesamowicie ciekawy jak to wygląda w książce, jaką pisarz miał wizję głównego bohatera i wampirów - bo w przypadku ekranizacji mamy do czynienia z trzema różnymi filmami. Wspólna jest jedynie idea - naukowca, ostatniego człowieka na Ziemi.

The Omega Man został wydany w Polsce na DVD i chociaż trudno dostępny, wystarczy trochę poszperać i można go kupić, również na Allegro. Jeżeli chodzi o The Last Man on Earth, nie wiem na zasadzie jakiej licencji to działa (wyczytałem, że wygasły prawa), ale film można obejrzeć na Google Video lub ściągnąć torrentem przez stronę Public Domain Torrents. Wszędzie napisane jest, że to legalne, przeglądałem google i nie znalazłem informacji, że PDT działa nielegalnie. Zresztą, na tej stronie można znaleźć ponad 500 innych starych filmów klasy B - warto zainteresować się tematem, jeżeli ktoś lubi takie kino.

Wciągnęła mnie ta historia, nie powiem, jeszcze tylko książka i będzie komplet. No prawie komplet, bo potrzebny jeszcze I Am Legend na Blu-rayu i trzeba sprowadzić pudełkowe wydanie The Last Man on Earth. Tak to już jest, jak człowiekowi odwali na jakimś punkcie :)

poniedziałek, 14 stycznia 2008

legendą jestem

I Am Legend brzmi ładniej, niż nasz polski odpowiednik, chociaż może to kwestia gustu. W sumie to mam problem, pisząc o tym filmie, bo szkoda psuć zabawę osobom, którzy I Am Legend jeszcze nie widzieli.

Will Smith gra doktora Roberta Neville'a - ostatniego człowieka na ziemi - i tyle. W 1955 roku Henri Clouzot nakręcił film Widmo (Les Diaboliques) świetnie zrealizowany film grozy - na końcu umieścił prośbę do widza, by ten nie zdradzał zakończenia i fabuły osobom, które Widma jeszcze nie widziały. Niech tak pozostanie, bo zapewniam, że odkrywanie fabuły i tajemnicy, jakkolwiek prostej w założeniach, sprawiło mi frajdę i szkoda, by tej frajdy kogokolwiek pozbawiać.

W każdym razie ten film rządzi klimatem i widokiem opuszczonego wielkiego miasta. Początkowe sceny, w których Will Smith nowiutkim mustangiem rozbija się po opustoszałych ulicach Nowego Jorku, strzelając z M4 do uciekającego jelenia czy innego renifera (nie znam się na zwierzętach), wyglądają... zajebiaszczo :) Niech tylko ten film ukaże się na blu-rayu...

I Am Legend to drugi film wyreżyserowany przez Francisa Lawrence'a. Wcześniej reżyser nakręcił również całkiem udany obraz - Constantine z Keanu Reeves'em. Fabuła I Am Legend została oparta na książce (1954) Richarda Mathesona pod tym samym tytułem. Wcześniej powstały dwie inne ekranizacje powieści. W 1964 roku pojawił się włoski film The Last Man on Earth (L'Ultimo uomo della Terra) w reżyserii Ubaldo'a Ragony i Sidney'a Salkowa z Vincentem Pricem w roli głównej. Dla tych, którzy gdzieś tam kojarzą Vincenta Price'a - to taki etatowy horror movie actor tamtych lat. Dodam, że autor książki pracował nad scenariuszem tego filmu - ostatecznie nie był zadowolony z przeróbek dokonanych przez współscenarzystów. Druga ekranizacja powieści Mathesona to już rok 1971 - The Omega Man w reżyserii Borisa Sagala. W roli głównej niezapomniany pogromca małp - Charlton Heston.

I Am Legend wpisuje się w jeden z moich ulubionych gatunków postapokaliptycznego kina - wielka katastrofa, która ścina populację prawie do zera. Są lepsze i gorsze filmy dziejące się w podobnych klimatach - ale gdy tylko słyszę o filmie, którego założenie jest właśnie takie lub podobne, nie potrzebuję żadnych innych rekomendacji. Między innymi właśnie dlatego tak bardzo lubię filmy Romero, cykl Mad Max czy grę Fallout. To taka magia nowego początku i przewartościowanego człowieczeństwa.

Trailer:



piątek, 11 stycznia 2008

Nintendo 64 czyli 64 bitowa magia

Z całą pewnością nie jest to najcenniejsza dla kolekcjonera konsola, którą posiadam - można ją bez problemu dostać w przystępnej cenie (pokaźne zestawy z grami chodzą w granicach 100 złotych) - ale to nie jest ważne, bo dla mnie to jeden z ulubionych sprzętów. A dlaczego? Może dlatego, że kiedy N64 ukazała się na rynku była dla przeciętnego zjadacza chleba w naszym kraju czymś bardzo odległym. Z wypiekami na twarzy obserwowałem w sklepach grę, która stała się dla mnie na długie lata symbolem N64 - Golden Eye. Ta gra masakrowała grafiką, grywalnością i świetnym multiplayerem dla 4 osób po splicie. Marzenia pozostały marzeniami i dopiero w czasach Xboxa i PS2 mogłem nabyć swój egzemplarz.



N64 miało swoją premierę w 1996 roku (w Europie 1997). Była to pierwsza 64 bitowa konsola, najsilniejsza na rynku, przewyższająca Saturna, PlayStation i 3DO. Nintendo do konsoli dodawało analogowego pada. Co prawda pierwszy analogowy pad pojawił się na MegaDrive - ale na masową skalę to Nintendo było pierwsze. Na starcie konsola kosztowała 199 dolarów, co przy możliwościach konsoli nie było wygórowaną ceną. N64 należy do tzw. 5 generacji konsol.

Konsola już na starcie otrzymała zabójczy tytuł, tzw. system-seller - czyli Super Mario 64. Do dzisiaj jest to gra uważana za prekursora współczesnych platformerów z wieloma rewolucyjnymi elementami, powielanymi do dnia dzisiejszego.



Nintendo, wbrew ogólnoświatowym trendom, jako nośnik gier wybrało kartridż. Rozwiązanie w zasadzie miało 2 zalety - szybki dostęp do danych i w zasadzie brak piractwa - i to tyle zalet. Produkcja kartridży była bardzo droga, trudniejsza i dłuższa niż płyt CD, przez to ceny gier na N64 były znacznie większe niż tych na konkurencyjne platformy. Kartridże miały ograniczoną pojemność i ze względu na cenę nie można było sobie pozwolić na wydawanie ich na kilku jednostkach - w przypadku CD nic nie stało na przeszkodzie, by wydać grę na 2 i więcej CD (Final Fantasy VII był na 4CD). Największą grą był Resident Evil 2 wydany na kartridżu o pojemności 512Mbit - był to jednak drogi wyjątek, większość gier mieściła się na mniejszych jednostkach. Co prawda liderem Nintendo nie zostało, ale trudno tu mówić o porażce - w sumie sprzedało się około 32 milionów konsol (PSX ponad 100 milionów, Saturn około 10 milionów). Nintendo, oprócz rodzimej Japonii, jak zwykle najbardziej pokochali Amerykanie - ponad 20 milionów sprzedanych jednostek.



Bardzo ciekawie rozwiązany był pad. Można go było trzymać dwojako, w przypadku sterowania gałką analogową pod palcem wskazującym mieliśmy przycisk pełniący rolę spustu. Niestety, świetne odczucia psują bolące ręce po dłuższej sesji - nie chodzi nawet o ergonomie pada, ale o tą wredną analogową, plastikową gałkę. Bardzo szybko się wyrabia i później gra nią to męką połączona z brakiem precyzji. Bardzo trudno dostać pada do N64, który nie będzie miał tej gałki wyrobionej, w zasadzie każda używka to tragedia pod tym względem - no cóż, efekty bycia innowacyjnym, coś za coś.



Oprócz wspomnianego już GoldenEye i Super Mario 64, bardzo cenię Turoka - gra, która swego czasu olśniewała grafiką i była marzeniem wielu graczy. Zresztą, grafika N64 to coś pośredniego między Dreamcastem a PSXem, więc nawet dzisiaj da się w to pograć. Grywalność tytułów na Nintendo nie zestarzała się ani trochę. Na Nintendo ukazała się również moja ulubiona gra z serii Star Wars - Shadows of the Empire z niesamowicie ukazaną bitwą na planecie Hoth. I oczywiście, mówiąc o Nintendo, nie można zapomnieć o Zeldzie - 2 części: Majora's Mask i Ocarina of Time skutecznie podbiły sprzedaż konsoli.

Warto wspomnieć, że Nintendo próbowało wydać przystawkę z nowym napędem - N64DD - gdzie DD oznaczał na początku Dynamic Drive, przemianowany później na Disc Drive. Był to podpinany od dołu napęd na specjalne dyski - coś w rodzaju zipa. Jak nietrudno się domyślić, pomysł się nie przyjął, a napęd nigdy nie opuścił Japonii - dzisiaj osiąga wysokie ceny i jest uznawany za białego kruka wśród kolekcjonerów.

Z akcesoriów warto wymienić przystawkę Rumble Pak, wpinaną w pada i dodającą wibracje - obecnie standard, oj przepraszam, Sony w swym początkowym durnym marketingu, tłumaczyło brak wibracji w Sixaxisie "przestarzałością" tej funkcji. Prawda była taka, że nie dogadali się co do licencji z firmą Immersion. Dzisiaj mamy już DualShocka 3 i zmianę stanowiska i dobrze, bo brak wibracji w grach to kiepskie rozwiązanie. Był jeszcze Controller Pak, czyli memorka wpinana w pada i Expansion Pak, który pozwalał rozszerzyć pamięć konsoli o 4MB (udogodnienie wykorzystywane w kilku grach).

Specyfikacja:

Procesor: 64 bit MIPS R 4300i (RISC) 93,75 MHz
Pamięć: 4,5 MB Rambus DRAM,
Grafika: 256x224, max.640x480, 16,8 mln (jednocześnie 32 tys.)
Dźwięk: stereo 16 bit

Na koniec zobaczcie jak dzieci cieszą się z konsol (w tym przypadku właśnie z N64) - to chyba najlepszy możliwy prezent :)



środa, 9 stycznia 2008

karmel lub caramel lub sukkar banat

Tak sobie myślę, że kina libańskiego nie znam,;szperam w pamięci i jakoś nie pamiętam żadnego filmu z tego kraju. O Karmelu usłyszałem od Radka Tomasika z Fermentu (tak apropos Fermentu, to napisałem kilka zdań zawodowo o tym na Blogu Grupy Allegro . W sumie miałem iść w weekend na Aliens vs Predator 2, pierwsza część była taka sobie, no ale uwielbiam komiks AvP i cykl o Obcym i Predatorze, i gry... no w każdym bądź razie powodów na tyle dużo, by iść na część drugą. Skończyło się na tym, że wybrałem jednak Karmel, zresztą ostatnio zaliczyłem Jestem Legendą, więc nie chciałem się zawieść na czymś słabszym (tak, podobała mi się ta postapokaliptyczna wizja świata).

Dobra, trochę info na początek - Karmel to film libański z 2007 roku w reżyserii Nadine Labaki . Jest to jej debiut fabularny - wcześniej zajmowała się kręceniem wideoklipów i filmów reklamowych. Nadine zagrała również jedną z głównych ról w swoim filmie i dobrze, bo to kobieta nieprzeciętnej urody :)

Karmel to film, który na dobrą sprawę mógłby rozgrywać się w każdym miejscu na ziemi. Bo tak naprawdę, Karmel w niewielkim stopniu odwołuje się do miejsca akcji. Pojawia się tam co prawda motyw związany z muzułmańską tradycją, ale w zasadzie bez znaczenia - w to miejsce można wstawić dowolną ultrakatolicką rodzinę. Jedno co mnie zaskoczyło, o czym nie wiedziałem, że Liban nie jest wyłącznie muzułmański, jest tam też pokaźny procent katolików - ale to tak na marginesie.

Jeżeli ktoś widział Godziny lub Wieczór, to ten film w jakiś sposób wpisuje się w podobną stylistykę - to taki dramat, ale pełen ciepła. Upraszczając - jak w życiu, trochę smutku, radości i przemyśleń. Fabuła koncentruje się wokół życia kilku kobiet, których wspólnym punktem jest zakład kosmetyczny w Bejrucie. Mężczyzn w tym filmie nie ma, no prawie, są jako dodatek. W zasadzie jedyny mężczyzna, na którym w jakiś sposób skupia się reżyserka - to policjant zakochany w granej przez Nadine postaci. Pozostali mężczyźni pojawiają się wyłącznie jako tło dla wydarzeń ważnych z punktu widzenia bohaterek.

Film mogę z czystym sumieniem polecić i to nie dlatego, że warto zobaczyć kawałek obcego dla nas kina, bo obcości w nim nie ma - mieszkańcy Bejrutu mogliby mieszkać w każdym innym miejscu na ziemi. Nie ma tam terrorystów, bandziorów, brutalnych żołnierzy - jest normalność, co w pierwszej chwili może wydawać się dla nas dziwne - w końcu to TEN Bejrut. Po chwili jednak dociera do nas jedna ważna rzeczy - Bejrut, Londyn, Poznań - wszędzie żyją ludzie, tacy sami. Więc o czym ten film? O ludziach :)



czwartek, 3 stycznia 2008

Kamera w Playstation 3

PlayStation Eye, czyli następca słynnego EyeToya, wylądował przy mojej PS3 w ramach gwiazdkowego prezentu (Gwiazdor/Dziadek Mróz/Mikołaj nie miał brody, ale też fajny :D). Kamera moim zdaniem ma całkiem fajny design, wygląda na bardziej profesjonalny sprzęt niż kamera do Xboxa360. Poniższe zdjęcie zostało zaczerpnięte z oficjalnego bloga PlayStation.



W oczy rzucają się dwie rzeczy - duży mikrofon nad okiem kamery i możliwość zmiany zbliżenia. Zacznę od mikrofonu - bo to naprawdę świetna sprawa i doskonale zastępuje headset. W dużej mierze niweluje odgłosy z zewnątrz, wyostrzając nasz głos. Sprawdza się znacznie lepiej niż mikrofony w tańszych słuchawkach bluetooth - przynajmniej w trakcie chata. Zoomowanie przydaje się mniej, można robić zbliżenie twarzy w trakcie video rozmowy itp - być może jakieś gry będą z tego korzystać, obecnie do większości lepiej ustawić pozycję "wide".

Wg danych Sony, PlayStation Eye ma 4 razy większą rozdzielczość niż EyeToy - przyznam, że obraz wygląda nieźle na ekranie LCD, chociaż najbardziej zaskakuje jasność kamery. Przy chacie wystarcza sam odblask telewizora - oczywiście im lepsze światło tym lepiej.

Bez problemu udało nam się nawiązać video rozmowę na 5 osób - ekran zostaje podzielony na odpowiednią ilość okien. Bardzo fajną sprawą jest możliwość wzajemnego pokazywania sobie zdjęć zapisanych na dysku konsoli - wtedy zamiast obrazu z kamery w oknie rozmówcy wyświetlane są wybrane przez niego zdjęcia. Modulacja głosu to raczej zabawa na 30 sekund, bo nikt z tego nie korzysta. Cieszy automatyczne łapanie ostrości (nie ma z tym żadnych problemów) - szkoda, że podobnego rozwiązania nie zastosował MS, bo ręczne nastawianie bywa męczące.

I ostatnia rzecz, która stawia kamerę Sony w lepszym świetle niż zabawkę konkurencji. Na Xboxie, mając kamerę możemy zagrać zdaje się w jedną grę, dochodzi do tego jeszcze możliwość zeskanowania twarzy do Rainbow Six i... to wszystko. Na PS3 mamy osławione Eye of Judgment, darmowy program do kręcenia filmików i robienia zdjęć EyeCreate plus cały szereg małych gier dostępnych przez PS Store w cenie 19 PLN. Ja w chwili obecnej gram w Trials of Topoq - dosyć oryginalne i nawet niezłe graficznie (chodzi na silniku Havoc).

Nie żałuję zakupu PlayStation Eye, bo raz, że już teraz jest w co się bawić, a dwa, widać, że Sony poważnie podchodzi do tematu wykorzystania kamery w grach. Zresztą, po sukcesie EyeToya na PlayStation 2 trudno się spodziewać, że zaprzepaszczą szansę na stworzenie maszynki do zarabiania pieniędzy.

Na koniec filmik, który pokazuje kilka tytułów dostępnych w PS Store na Playstation Eye (jest tam również wspomniany przeze mnie Trials of Topoq):