piątek, 29 lutego 2008

SkyMarshall

Shela chwali się swoimi dokonaniami na forum Allegro - przy okazji przypomniał mi o non-profitowym twórcy muzyki z Norwegi - SkyMarshall znany też jako Eirik Blodøks Hafskjold. Jak sam twierdzi, granie i muzyka zawsze były dla niego najważniejsze. Widać, że z łezką w oku wspomina dawne czasy C64 i Amigi, kiedy gry tworzyli hobbyści i pasjonaci, a cały rynek nie był jeszcze aż tak skomercjalizowany. Co prawda, nie należę do wyznawców teorii, że dawne gry miały duszę i oryginalność, a obecne są tego pozbawione i nastawione wyłącznie na zyski. Po pierwsze, dobre gry zawsze tworzą pasjonaci, a to, że przy okazji chcą z tego żyć to chyba dobrze. I nawet jeżeli tworzenie gier w dużej mierze staje się ze względu na koszta domeną korporacji, to nie zmienia to faktu, że młodzi i ambitni nadal mają szansę się przebić. Poza tym, gra z korporacji nie oznacza wcale gry słabej, nastawionej na odcinanie kuponów, bo cały czas powstają nowe rzeczy. Ktoś powie, jasne, ale to męczenie serii to już szczyt komercjalizacji - no to ja pytam, czy w czasach nostalgii nie było serii, nie było kolejnych części? Wszystkie Questy, Alien Breed, Rick Dangerous, baaa, nawet Another World doczekał się sequela. Jeżeli gra jest dobra, podoba się, to nic dziwnego, że wypuszcza się kolejne części. Ja tam z niecierpliwością czekam na kolejne przygody Kratosa, Snake'a, nowe GTA. Nie ma co narzekać na obecne gry, mi osobiście dają tyle samo radości co kiedyś - jedyny minus to to, że nie mam już tyle czasu co w wieku szkolnym, ale zawsze staram się poświęcać graniu większość wolnych chwil - tak to już jest jak się coś uwielbia robić.

Wracając do SkyMarshalla - to człowiek, który inspiracje czerpie pełnymi garściami ze starych gier, bardzo często w jego muzyce usłyszycie znajome sample. Zresztą, sprawdźcie sami, bo swoje kawałki udostępnia za darmo na swojej stronie internetowej SkyMarshall Arts. Szczególnej uwadze polecam album "The Nintendo Generation" - pierwszy kawałek nawiązujący do Monkey Island rządzi :)

Gry coraz częściej pojawiają się w popkulturze, pod różnymi postaciami, fajnie, że coraz więcej ludzi dostrzega siłę tego rodzaju rozrywki. I mimo wszystko to dobrze, że na grach można zarobić, a branża liczy zyski z miliardach dolarów - parafrazując słowa Móżdżka do Pinkiego: w końcu zdobywamy (my gracze) władzę nad światem :D

Na koniec kawałek "Forever Gamer", będący swoistymi manifestem SkyMarshalla - chociaż jak sobie tego słucham, to bardziej manifest każdego gracze :) Miłego słuchania, oglądania i przypominania kawałka życia spędzonego przed TV:



czwartek, 21 lutego 2008

Game Developers Conference

W San Francisco trwa obecnie jedna z najważniejszych imprez w branży gier - mowa oczywiście o Game Developers Conference. Serwisy growe, również w Polsce, prześcigają się w podawaniu wieści zza oceanu. Szkoda tylko, że brakuje w tym wszystkim jakiejś wisienki na torcie, niusa, który położyłby inne. Niestety, widać, że największe rzeczy zostawiono na E3, ale może też to inny rodzaj imprezy. Podano trochę danych, Sony i Microsoft prześcigają się w formułowaniu tabelek w sposób, który przedstawi ich w jak najlepszym świetle na tle konkurencji. Najbardziej brakuje mi informacji o Home i XMB w grach.

Jedna rzecz spodobała mi się bardzo. Sony ustami Johna Highta, potwierdziło to, co było widać od pewnego czasu. W przypadku gier wydawanych na PSNetwork nie idą w kierunku masowości i odgrzewania starych kotletów (jak to czasem bywam przy Live Arcade), ale stawiają na innowacyjność. Jeżeli ktoś kupił jakieś gry na PSN, ten wie, że nie są to puste słowa - Piyotama, flOw, PixelJunk, Pain, Everyday Shooter - to tylko część tytułów, które stawiają na oryginalność.

Druga rzecz spodobała mi się jeszcze bardziej, chociaż jest z pogranicza samych gier. Mianowicie chodzi o świetnie zrealizowany filmik reklamowy z zakresu HR. Do pracy zaprasza nas jedna z najlepszych firm produkujących gry - Insomniac. W jaki sposób to robi zobaczcie sami. Ktoś chętny do wyjazdu z Polski i spróbowania swoich sił? :)



poniedziałek, 18 lutego 2008

The Sopranos

Nawał pracy w ostatnim czasie sprawił, że nawet nie zauważyłem, jak pauza na blogu wydłużyła się aż do dziesięciu dni. No tak nie może być, więc wrzucam serialowe przemyślenia.

The Sopranos, po naszemu Rodzina Soprano, to kolejny wielki serialowy hit stacji HBO. Poważne podejście do tematu i dobra obsada zagwarantowały serialowi telewizyjnemu miejsce zaraz obok takich gangsterskich hitów jak Chłopcy z ferajny, Kasyno czy Ojciec Chrzestny. Bo jeżeli ktoś lubi ten rodzaj kina, to ten serial ogląda się wyśmienicie. Swego czasu emitowany również w polskiej telewizji, obecnie odświeżam sobie wszystkie sezony.

Można się zastanawiać, czy w serialowe ramy poprawności politycznej można wpleść historię o rodzinie mafijnej. Po pierwsze nie można, po drugie, całe szczęście, Rodzina Soprano daleka jest od serialowej poprawności politycznej - to kolejny serial HBO, który łamie przyjętą konwencję dla produkcji telewizyjnych. To taki serial nowych czasów. Tony'emu daleko do szlachetności Scofielda, o wygląd Sawyera nawet się nie otarł, baa, nawet momentami można go zwyczajnie nie lubić - przeciwności dużo, a został bohaterem jednego z najbardziej popularnych seriali telewizyjnych. To bez wątpienia jeden z tych obrazów, które przyczyniły się do zmiany postrzegania serialu jako czegoś gorszego od sztuki dużego ekranu.

Rodzina Soprano wyświetlana była w latach 1999-2007 - łącznie 86 epizodów rozplanowanych na 6 sezonów. Większość poważnych seriali HBO planowana jest właśnie na 6 sezonów - niestety, niektóre z powodów mniejszej oglądalności nie są kontynuowane, jak chociażby wyśmienite Carnivale. The Sopranos zgarnął w sumie 21 nagród Emmy i 5 Złotych Globów - w mojej opinii, gdyby seriale miały swoją kategorię w Oscarach...

Powody sukcesu serialu były zapewne różne, mnie przede wszystkich zachwyca podejście twórców do tematu, które nie odbiega od tego pokazanego w największych filmach gangsterskiego kina. Dbałość o szczegóły, nawiązanie do rzeczywistych wydarzeń i realizm bohaterów. To wyjątkowo wredne typy, co prawda wzbudzają naszą sympatię (Joe Pesci'ego też przecież wszyscy lubili w "Chłopcach z ferajny"), ale nie zmienia to faktu, że mordują, biją i terroryzują, co wszystko oczywiście ukazują nam twórcy serialu. Bo "Rodzina Soprano" jest oczywiście dla bardziej dojrzałych widzów - przemoc, seks, wulgarny język to chleb powszedni bohaterów - pysznie :)

Główną rolę Tony'ego Soprano gra James Gandolfini, który wcześniej świetnie zagrał już rolę bezwzględnego gangstera w filmie True Romance (muszę o tym kiedyś napisać). Przez serial przewija się cała śmietanka aktorów - Lorraine Bracco (nominowana za rolę Karen Hill w "Chłopcach z ferajny"), Steve Buscemi (ktoś go nie zna?), Michael Imperioli (niezapomniany Spider z "Chłopców z ferajny"), Joe Pantoliano (to ten co zdradził Neo) czy Tony Sirico (aktor charakterystyczny dla kina gangsterskiego).

Świetnie wypadają nawiązania do klasyki filmów gangsterskich, słynne "Just when I thought I was out, they pull me back in" Ala Pacino jest wielokrotnie parodiowane przez Silvia (Steve Van Zandt). Oczywiście do tego dochodzą takie smaczki jak wyświetlający się napis o zakazie kopiowania i ostrzeżeniu przed FBI w momencie oglądania filmów przez bohaterów - i to akurat, gdy informator FBI również jest na planie. Przyznam, że takich szczególików nie dostrzegam zbyt często - więcej znajdziecie w Wiki.

To jeden z tych seriali na pełną dychę w skali 1-10, obraz wyjątkowy, warto go mieć w swojej kolekcji i warto go znać. Bo to tak, jakby nie widzieć "Ojca Chrzestnego" i "Chłopców z ferajny" - kolejny przykład na zacieranie się artystycznych różnic między produkcjami telewizyjnymi a kinowymi.

Trudno znaleźć trailera bez spoilerów, więc daję jedną z moich ulubionych scen z pierwszego sezonu :)



piątek, 8 lutego 2008

Call of Juarez

Bardzo rzadko gram na PC, w zasadzie jedynie w RTSy i przygodówki - FPSy już dawno opanowane są dla mnie przez konsole. W zasadzie planowałem zakup tej gry na Xboxa360, ale brak większych funduszy w tym miesiącu sprawił, że poszukałem na Allegro używanej wersji PC, całe 11 złotych :) Grałem wcześniej na Xboxie360 w demo, dlatego wiedziałem, że pełna wersja mi się spodoba. Niestety, na samym początku zaliczyłem mały zonk - gra nie obsługuje pada, nienawidzę grać myszką i klawiaturą w FPS. Chcąc nie chcąc, musiałem się przyzwyczaić, chociaż to duży minus i zabiera dużo radości z grania - przynajmniej dla mnie.

Nic to, odpaliłem grę, skonfigurowałem wszystko na średnie detale. Co prawda na dzisiejsze czasy gra nie ma jakiś dużych wymagań, ale mój dziadek więcej nie pociągnie :) Z całą pewnością nie jest to typowy FPS. Dużo tutaj takich elementów jak skakanie, trochę skradania, kombinowania itp. To dobrze, bo gra przypomina mi najlepszą wg mnie grę o Wild West, czyli słynne Outlaws firmy LucasArts z 1997 roku. Takiego klimatu, jak w Outlaws nie dało się niestety powtórzyć, ale kierunek fajny. Szkoda tylko, że sterowanie kuleje i czasem trudno wycelować skokiem na konkretną platformę. Na padzie wyglądało to trochę lepiej, ale nadal nie tak, by powiedzieć, że sterowanie jest w pełni intuicyjne.

Zupełnie nie zgodzę się, że to gra w stylu Gun - to inny typ, Gun to takie GTA na Dzikim Zachodzie, w przypadku Call of Juarez nie mamy poczucia aż takiej swobody. Co oczywiście nie jest minusem, to inny rodzaj gry. Fabułę pomijam, bo to standardzik. Mamy dwie grywalne postacie - młokosa Billy'ego i byłego rewolwerowca kaznodzieję Raya. W każdym bądź razie, szalony kaznodzieja jest spoko i dodaje odpowiedniego uroku historii - bo co to za western bez szalonego kaznodziei :)

Widziałem w necie, że jest dostępna aktualizacja do DX10 - nie mogę niestety sprawdzić jak to wygląda, ale warto zaznaczyć, że coś takiego istnieje. Graficznie na Xboxie360 Call of Juarez wygląda bardzo dobrze, pierwsza liga to nie jest, ale to też wiekowa już gra, więc porównywanie tego z tytułami typu HALO3 czy Bioshock mija się z celem. Co do PC - to tak jak mówiłem, średnie detale... (za to właśnie tak "uwielbiam" PC jako platformę do gier).

Super wypada tryb pojedynku. Jeżeli tylko mamy naładowany odpowiedni wskaźnik, możemy włączyć slow time i patrzeć jak nasi przeciwnicy giną w ślicznych mgiełkach krwi :) No przyznam szczerze, że ten tryb daje mi dużo radości :)

Dawno, w zasadzie nie pamiętam jak dawno, nic mnie nie wciągnęło na PC. Tylko trudno mi być obiektywnym, bo zwyczajnie uwielbiam gry o Dzikim Zachodzie. Być może dlatego, że jest ich mało i w zasadzie z lepszych rzeczy wymienić można: Kane (w czasach C64), North&South (wiadomo Amiga), Outlaws (best of all), Red Dead Revolver (Xbox), Gun (pierwsza gra jaką przeszedłem na Xboxa360) i teraz Call of Juarez. Polecam, chociaż jak macie możliwość to łykajcie wersję na konsole. Mam nadzieję, że Techland pomyśli nad drugą częścią, z poprawionym sterowaniem i obsługą pada na PC.

Trailer, no i powiedźcie, że nie wygląda to klimatycznie:





EDIT 11.02.08: No i skończyłem Call of Juarez przez weekend. Grało się wyśmienicie i w końcowych epizodach przeżyłem prawdziwe zaskoczenie. Nie wiedziałem, że silnik gry ma taką moc - nie wiem, czemu nie został bardziej wykorzystany na zasadzie znanej z Gun, ale widać w tym ogromny potencjał otwartego świata - skojarzenia z Oblivionem nasuwały mi się same. Wspinaczka na skały po orle pióra i widok ze szczytu robi wrażenie. Jeżeli ten silnik ma takie możliwości, a te epizody były eksperymentalne, to warto iść w tym kierunku. Gra w skali 1-10 zasługuje w pełni na mocne 8.

PS. Fajne te 2 złote guny na końcu :)

czwartek, 7 lutego 2008

I Am Legend - książka

Po raz ostatni sięgam do tej historii (a może nie?) - wczoraj skończyłem czytać powieść Jestem Legendą. Dla przypomnienia, Richard Matheson napisał I Am Legend w 1954 roku. Na podstawie książki nakręcono trzy różne filmy, o czym pisałem już tutaj i tutaj.

Powieść Mathesona czyta się wyśmienicie, wciąga od pierwszych stron i nie pozwala się oderwać do samego końca. Gdyby nie to, że chodzę do pracy, I Am Legend przeczytałbym w ciągu jednej sesji. W świetle poprzednich wpisów najważniejsze pytanie - jak fabuła książki ma się do fabuły filmów? Cóż, każdy z filmów i książka mają różne zakończenia - to dobrze, bo zapoznanie się z jedną rzeczą nie psuje przyjemności z oczekiwania na finał. Najbliżej książkowego pierwowzoru jest pierwszy film The Last Man on Earth - w zasadzie większość scenariusza została oparta ściśle na tekście Mathesona. Większość, bo zakończenie zostało dosyć mocno zmodyfikowane, przez co zmieniło się znaczenie ostatnich scen. The Omega Man i I Am Legend zdecydowanie odchodzą od linii fabularnej książki, chociaż pewne elementy zostają. Ciekawe jest to, że fragment filmu I Am Legend, w którym Will Smith powtarza na pamięć linię dialogową ze Shreka nie wziął się z książki, a z filmu The Omega Man. W podobnej scenie widzimy Hestona w kinie - oczywiście nie ogląda Shreka, a jakiś film o hipisach, ale również zna na pamięć linię dialogową.

Książkę Mathesona polecam, nawet jeżeli nie podobał się Wam film I Am Legend, to tę powieść warto poznać. Jak mówi sam Stephen King: "...without Richard Matheson I wouldn’t be around" - myślę, że nie wymaga to komentarza.

Trailer The Last Man on Earth:



wtorek, 5 lutego 2008

clawfinger - pazur buntu

Wczoraj przy okazji wpisu o filmie Katyń poruszyłem temat wewnętrznego sprzeciwu, który jakoś zawsze mi gdzieś tam towarzyszył. Zresztą, tak sobie myślę, że towarzyszy każdemu w pewnym wieku i czasem fajnie jest jak do końca nigdy nie znika. Wszak zawsze lepiej mówić swoimi słowami niż pozwolić sobie ładować w usta czyjeś zdanie.

Chyba każdy w młodości miał jakąś kapelę, której słuchał kiedy czuł się totalnie wkur... na cały świat, kiedy miał ochotę rozpieprzyć wszystko, co było pod ręką. Nie mówię, że to wyznacznik normalności nastolatka, ale przecież nie można być wiecznie ułożonym, czasem trzeba coś rozwalić :) Dla mnie taką kapelą w większości przypadków był Clawfinger.

Clawfinger to zespół założony w 1989 roku w Szwecji, grają głównie rap metal, muzykę ostrą w brzmieniu z mocnym wokalem. W skład grupy wchodzą: Zak Tell - wokal, teksty, Jocke Skog - wokal, instr. klawiszowe, Bård Torstensen - gitara, Henka Johansson - perkusja, Andre' Skaug - gitara basowa. Nie pamiętam, kiedy pierwszy raz ich usłyszałem, ale pewnie w okolicach początku liceum i bardzo szybko wpisałem ich na listę ulubionych grup. Płyta "Use Your Brain" (1995) to moim osobistym zdaniem mistrzostwo tego rodzaju muzyki; przepełniona dużymi pokładami energii, świetnie oddaje klimat, który często towarzyszy dorastaniu. Płyta ma jedną z moich ulubionych okładek, doskonale wpisującą się w treść utworów. Na czarnym tle widzimy zarys granatu, w miejscu ładunku wybuchowego przedstawiono czerwono-pomarańczowy mózg.



Lubię wszystkie 12 kawałków z tej płyty, ale ze względu na ograniczone miejsce musiałem wybrać jeden. "Do what I say" pasuje najlepiej do tematu tego wpisu. Co prawda teledysk wieje już lekką tandetą, ale muzyka nie zestarzała się ani trochę. Aha, żeby w pełni zrozumieć siłę tej muzyki, radzę kilka razy nacisnąć volume up - słuchanie tego po cichu to profanacja :)



poniedziałek, 4 lutego 2008

Katyń

Starałem się podejść do tego filmu bez polskich naleciałości, zresztą patriota ze mnie żaden. No może trochę, bo jakoś tam się cieszę jak nasi wygrywają w sporcie, trochę wkurza jak oceniają nas przez pryzmat stereotypów, jak nie odróżniają od "ruskich" (znacie tę reklamę polish vodka z US?), no a jak ktoś tam mówi o Husarii to trochę cieplej na sercu się robi. I to wszystko, bo marzy mi się mieszkanie w Australii, albo przynajmniej tam gdzie ciepło jest przez cały rok. A od kiedy Pani wychowawczyni w 2 klasie szkoły podstawowej, której nazwiska z uprzejmości nie wymienię (bo w naszej-klasie.pl wszyscy by ją zaraz znaleźli), po usłyszeniu, że oglądałem z tatą kabaret Pietrzaka, zadała mi pytanie: "Tomek, a czy ty oglądając takie rzeczy nadal czujesz się Polakiem?", to patriotyzm stał się dla mnie wyrazem politycznego zaangażowania i naiwnej wiary w coś, co nie istnieje. Dla tych młodszych, co nie rozumieją - do szkoły chodziłem za komuny, Pietrzak wtedy wszystkim wydawał się śmieszny, bo wyśmiewał się z czerwonych, a nasza pani wychowawczyni miała potrzebę umacniania Polski Ludowej. To dobra kobiecina, ale mój wrodzony sprzeciw do narzuconych zasad sprawia, że próżno u mnie szukać szacunku dla takich postaw, obojętnie czy wynikały z prawdziwej wiary w dokonania PZPR, strachu czy głupoty.

Andrzej Wajda, zna go chyba każdy w miarę rozgarnięty widz filmowy w naszym kraju, i chyba każdy bardziej rozgarnięty na świecie. Ma lepsze i gorsze filmy, ale patrząc na ogół, to jeden z naszych najlepszych twórców, czy to się komuś podoba czy nie. Z reguły zaangażowany politycznie w swoich filmach, z całą pewnością patriota z krwi i kości - taki Polak starej daty. To, że twórca to ceniony również na świecie, wynika chociażby z licznych nagród, które zbiera on i jego filmy (między innymi Złota Palma w Cannes i Oscar za całokształt twórczości).

Do Katynia podszedłem z dużą rezerwą, obawiając się, że Wajda będzie właśnie tym patriotyzmem za bardzo epatował. Szczerze się zdziwiłem, bo oprócz uzasadnionych fabułą fragmentów, "polskość" z filmu się nie wylewa. To zapis historii mordu, jego politycznych zawirowań, a przede wszystkim pokazanie losów kilku rodzin związanych z pomordowanymi żołnierzami. I chyba to jest największą siłą filmu - fabuła skupiona jest na pojedynczych ludziach, którzy przeżywają tragedię. Wielkiej polityki tam mało, zamiast tego widzimy jednostki uwikłane w wir wydarzeń, na które nie mają wpływu.

Polscy widzowie wiedzą o czym jest film i jak się kończy, zagraniczni otrzymują taką informację na samym początku filmu. I w zasadzie, wiedząc jaki jest koniec i co mniej więcej zobaczymy, powinniśmy być gotowi na to, co zobaczymy. Nie jesteśmy, przynajmniej nie w takim stopniu jak myślimy, a może też nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo skrupulatny i dopracowany był aparat zabijania NKWD. W zasadzie wygląda to jak "uświęcanie" każdego zabójstwa - masowo, ale pojedynczo, bez zbędnego pośpiechu, z właściwym namaszczeniem. Cóż, myślałem, że po prostu ustawiali ich w rzędzie i rozstrzeliwali, w końcu to 19 tysięcy osób. Widziałem już wiele w kinie i mogę powiedzieć z całą pewnością, że Katyń ma mocne zakończenie.

Zastanawiam się tylko, czy większy sprzeciw budzi we mnie sam mord, czy to, że rodacy pomordowanych pomagali w tuszowaniu prawdy - a ja przecież patriotą nie jestem.

Trailer:



piątek, 1 lutego 2008

mała detronizacja? UT3 vs HALO3

Zaznaczę, że detronizacja wyłącznie w moim subiektywnym postrzeganiu gier. Do tej pory niekwestionowanym królem sieciowych szybkich potyczek na konsolach było dla mnie HALO3 - chociaż w ostatnim czasie nie grałem dużo, jakoś hype mi minął, to trzeba przyznać, że gra pod tym względem nie miała sobie równych. Osobiście najdłużej i najwięcej w sieci bawiłem się przy Rainbow Six:Vegas na Xboxie360 - gra wręcz przecudna i bardzo taktyczna. HALO3 i Unreal Tournament 3 prezentują trochę inne podejście do shooterów - szybsze i futurystyczne. (Oczywiście tekst dotyczy UT3 na PS3 - wersji na PC nie ruszam nawet)

Powodów, dla których zacząłem uwielbiać potyczki w UT3 jest kilka. Przede wszystkim ta gra jest niesamowicie szybka, pojedynki są natychmiastowe, szczególnie na małych mapach ginie się nader często. 2-3 fragi i zgon - nie ma sensu myśleć o większej taktyce, nie ma na to czasu, trzeba być szybkim i celnym. Ta gra bawi niesamowicie, a wygrana daje ogromną satysfakcję, trzeba tylko lubić ten pozorny chaos. W pierwszym kontakcie mamy wrażenie, że nie liczą się umiejętności, a wszystko jest przypadkowe. Nic bardziej mylnego; przekonałem się o tym, gdy za pierwszym razem zaliczyłem 5 fragów pod rząd Enforcerem - na początku myślałem, że tą spluwą nikogo nie ustrzelę :)

Druga sprawa to mapy, tu nawet nie chodzi o to, że są świetnie zaprojektowane - bo to zawsze było wizytówką Unreala. Graficznie powalają, w mojej opinii wygląda to lepiej niż Gears of War - niektóre mapy robią naprawdę niesamowite wrażenie. Jedna z moich ulubionych map Sanctuary u niejednego gracza spowoduje opad szczeny. Aha, nie dostrzegłem podczas samej rozgrywki czegoś, co jest przypadłością silnika Unreal - czyli doczytywania tekstur - wszystkie tekstury wczytują się na początku gry i w czasie samej walki nic takiego nie dostrzegłem.

Jeżeli już jesteśmy przy mapach, to warto wspomnieć o jeszcze jednej sprawie, która otwiera nowy rozdział w historii rozwoju konsolowych gier. Na PS3 dodano możliwość instalowania własnych map - jakie to otwiera możliwości nie muszę chyba nikomu mówić. W chwili obecnej mam zainstalowane 4 mapy stworzone przez fanów - świetna sprawa. Po szczegóły odsyłam na oficjalne forum UT3. Jak widać sam Mark Rein wypowiada się w tej kwestii - wielcy w tej branży dostrzegają społeczności i potrzebę ich animacji.

Oczywiście w tych wszystkich plusach jest też parę minusów, niestety, związanych z ciągle słabą obsługą grania online na PS3 (z xbox live nie ma żadnego porównania). Przede wszystkim cały czas czekamy na aktualizację firmware od Sony, która umożliwi dostęp do XMB z poziomu gry. Mam nadzieję, że pozwoli to na łatwe wysyłanie invite'ów do przyjaciół - teraz to męczarnia, trzeba tworzyć nową listę znajomych w samej grze. Epic ze swojej strony zapowiedział na wspomnianych już forum dwie ważne rzeczy, które mają szansę znaleźć się w najbliższym patchu: 1. pracują nad poprawieniem obsługi chata głosowego i wprowadzeniu odpowiednich funkcji w menu gry; 2. liczne głosy graczy PS3, odnośnie braku splitscreena, spowodowały rozpoczęcie prac na tą funkcją.

I na koniec mała uwaga, hasła marketingowe mówią o tym, że w grze zawarty jest single player. Jeżeli ktoś kupuje UT3 i nie ma zamiaru grać online, niech sobie daruje. Single polega na tym, że gramy na arenach z bootami normalne mecze z respawnami - dodano do tego jakąś tam otoczkę fabularną i kilka filmików. Mówiąc krótko, nie spodziewajcie się tradycyjnego singla - to tylko areny z bootami.

Unreal Tournament 3 to bez wątpienia obecnie mój ulubiony tytuł do potyczek online, a mnogość darmowych aren, które produkują gracze, sprawi, że szybko mnie nie znudzi.

Na koniec, trochę spersonalizowanych informacji :)

Ulubione bronie:

- Enforcer - podstawowa broń, niby zwykły pistolet, ale okazuje się śmiertelnie skuteczny.
- Link Gun - bardzo dobra broń, strzelająca zielonymi pociskami, albo zieloną energetyczną wiązką.
- Stinger - najlepsza z najlepszych, wariacja na temat tradycyjnego gatling guna.

Ulubione areny:

- Sanctuary - średniej wielkości mapa, największa młocka rozgrywa się w tytułowym sanktuarium.
- Rising Sun - jedna z mniejszych map, z reguły wszyscy lecą na czoło mapy, gdzie leży Rocket Luncher. Moim zdaniem najlepiej wlatywać tam bocznymi korytarzami, można w ten sposób zaliczyć bez ryzyka co najmniej 2 fragi.
- DM Shrine - mapa stworzona przez graczy. Mała, ale za to przemyślana z kilkoma poziomami. Kończy się zwykle walką o Rocket Lunchera :D

Zapraszam na oficjalną stronę gry http://www.unrealtournament3.com/ i do obejrzenia trailera: