środa, 24 grudnia 2008

środa, 3 grudnia 2008

Space The Final Frontier

No to mogę już oficjalnie powiedzieć, że jestem po wszystkich sezonach i filmach z serii Star Trek The Original Series. Co prawda nie widziałem jeszcze w całości kolejnych serii Star Treka, ale Kirk, Spock, Scotty, McCoy (świetny i zabawny epizod w pierwszym odcinku The Next Generation), Chekov, Uhura i Sulu to niezapomniane postacie. Obejrzenie całości zajęło mi 2 miesiące i przyznam, że przywiązałem się do ich przygód i uczucie sympatii dla bohaterów serialu, które pewnie znane jest każdemu widzowi, nie opuszczało mnie przez cały ten okres. Ja wiem, że ten serial dla wielu trąci myszką, ale to przecież rok 1966!!! Takie były wtedy efekty, taka a nie inna była rola kobiet, kosmici byli gumowym kombinezonem, i tak dalej i tak dalej. Na to wszystko trzeba spojrzeć z przymrużeniem oka i skupić się wyłącznie na opowiadanej historii i relacjach między bohaterami. Dialogi między Spockiem, Kirkiem a doktorem McCoyem to mistrzostwo świata - filozoficzne dywagacje trzech kumpli, przy czym każdy jest z innej bajki i wydaje się, że nie znoszą się nawzajem, a jednak łączy ich wielka przyjaźń. No i skąd u licha Gene Roddenberry miał te pomysły ponad 40 lat temu!?

Serial kręcony był w latach 1966-1969 - łącznie powstały 3 sezony, co rozłożyło się na 80 odcinków. W ogromnej większości (w zasadzie chyba tylko w jednym przypadku tak nie jest) są to historie jednoodcinkowe, co akurat dla mnie jest dużym plusem. Żaden sezon nie kończy się też modnym ostatnio i często praktykowanym przerwaniem opowieści w połowie. Dla mnie to kolejny plus, bo nienawidzę przerwania opowieści i konieczności oczekiwania kilku miesięcy na ciąg dalszy.

Star Trek TOS nie odniósł sukcesu w swoich czasach - być może był za bardzo wizjonerski jak na lata 60. Niektórzy twierdzą, że twórcy przesadzili w niektórych teoriach, postaciach, rasach - ale tak naprawdę, przecież nikt z nas nie wie, co czeka na nas w odległych zakamarkach naszej galaktyki, nie mówiąc już o wszechświecie. No i jakby na to nie patrzeć, chociaż nie w wyraźny i oczywisty sposób, to jednak Star Trek odrzuca religię, jakąkolwiek. W roku 66 raczej mało osób, filmów, czy seriali robiło to w sposób tak dobitny - udowadniając przy okazji, że bogowie to nic innego jak wyżej rozwinięte cywilizacje.

Sukces serii przyniosły dopiero powtórki telewizyjne, a co za tym idzie, popularność serii zamiast maleć rosła. Skutkiem tego było powstanie w latach 73-75 Star Trek Animated Series - serialu animowanego - w zasadzie nieznanego w Polsce. Głosy postaciom użyczyli oczywiście wszyscy aktorzy z oryginalnego serialu.

Popularność Star Treka i załogi USS Enterprise NCC-1701 przyczyniła się do powstania 6 filmów kinowych bazujących na The Original Series: Star Trek The Motion Picture (1979 - jeden z lepszych), Star Trek II: The Wrath of Khan (1982 - kontynuuje wątek z jednego z odcinków TOS), Star Trek III: The Search for Spock (1984 - związany fabułą w Gniewem Khana), Star Trek IV: The Voyage Home (1986 - zakończenie historii zapoczątkowanej w Gniewie Khana), Star Trek V: The Final Frontier (1989 - wątek poszukiwania boga), Star Trek VI: The Undiscovered Country (1991 - zapowiedź zmian, które nastąpiły w galaktyce 100 lat później w The Next Generation kręconym od 1987 roku).

Na polskiej stronie o Gwiezdnej Flocie StarTrek.pl znalazłem ciekawą informację, że powstały w sumie 2 różne piloty serialu. Pierwszy, w którym z oryginalnej obsady był tylko Spock został odrzucony przez stację telewizyjną - i całe szczęście, bo dzięki temu mamy Kirka i całą resztę :)

W polskiej telewizji Star Trek: TOS puszczany był w Wizji 1 w latach 1999 - 2001.

To świetny serial i każdy fan SF powinien kiedyś przerobić wszystkie odcinki. Wiele wątków, pomysłów i rozwiązań zostało później wykorzystane w grach, filmach czy innych serialach. To kawałek historii SF i trudno przejść obok niego obojętnie.

I na koniec kilka cytatów:

Spock: I have never understood the female capacity to avoid a direct answer to any question.

Spock: Vulcans never bluff.

McCoy: It is a human characteristic to love little animals, especially if they're attractive in some way.

Spock: Logic and practical information do not seem to apply here.
McCoy: You admit that?
Spock: To deny the facts would be illogical, Doctor.

Deela: We have the right to survive!
Kirk: Not by killing others.

poniedziałek, 17 listopada 2008

Never Trust A Klingon

W ostatnim czasie stałem się Star Trek'owym geekiem, namiętnie walczę z 3 sezonami The Original Series (TOS) - o czym pewnie w niedługim czasie napiszę, a w późniejszym okresie podsumuję każdy sezon. W każdym bądź razie nie mogę się zdecydować czy bardziej wolę Stargate SG-1 czy Star Trek. Spock, McCoy, Kirk, Scotty, Chekov, Sulu i Uhura zwyczajnie rządzą :) Póki co, całkiem fajny utwór o Klingonach grupy S.P.O.C.K.

PS. Ciekawostka. Leonard Nimoy, który gra Spocka, napisał kiedyś książkę "I Am Not Spock" (1977) - gdzie próbował pokazać różnice między nim a graną postacią. Później w 1995 roku napisał drugą książkę "I Am Spock" - odwrócenie niektórych tez z poprzedniej książki. W jednym z odcinków "The Simpsons" twórcy pozwolili sobie na mały żart z tym związany. Jeff Albertson kupuje obie rzeczywiste książki Nimoya plus jedną fikcyjną o tytule "I Am Also Scotty" :)

środa, 22 października 2008

I Hate King Bohan

No właśnie, nienawidzę Króla Bohana z Heavenly Sword, a nawet nie jego, tylko tego co uosabia, czyli przesadnie dokaszczony ostatni boss. Nienawidzę sztucznego przedłużania czasu gry przez dodawanie idiotycznie trudnych i odpornych na ciosy bossów. To nie tak, że bossowie to coś złego, bo są tacy, którzy ubarwiają rozgrywkę i nie irytują - jak chociażby bossowie w God of War czy serii Resident Evil. Tam zawsze jest jakiś sposób, strategia, którą można przyjąć, a margines błędu jest dosyć rozległy. Może już zdziadziałem, ale Króla Bohana póki co pokonać nie mogę - gram na najniższym poziomie, poprzednich bossów z "Niebiańskiego Miecza" pokonałem za pierwszym razem - a tu na końcu taki zonk.

A sam Heavenly Sword? Nie przepadam za hack&slash, ale ta gra ma całkiem przyjemny i intuicyjny system walki, którego opanowanie trwa dosłownie chwilę. No i ta grafika - właśnie taki poziom powinny trzymać gry na konsole. Gra z 2007 roku nadal zachwyca i powoduje mały opad szczeny - nie mogę się już doczekać co nowy God of War wyciśnie z PS3.

Heavenly Sword przekonało mnie jeszcze jedną ważną cechą - postacie. Król Bohan to nie kto inny, jak opętany rządzą władzy średniowieczny władca, nawet jego strój nawiązuje do tej tradycji. Mi najbardziej spodobał się Flying Fox - ekscentryczny i szalony morderca i pierwszy generał Bohana. Świetnie wyreżyserowana postać - wielokrotnie można odnieść wrażenie, że nawet Król Bohan odczuwa niepokój w towarzystwie swojego generała.

Cała gra przepełniona jest niesamowicie wyglądającymi i świetnie wyreżyserowanymi wstawkami, które w tym wypadku ani przez chwilę nie nudzą. Niestety, w wielu współczesnych grach wstawek zwyczajnie nie chce się oglądać - tutaj jest inaczej. Fabuła, mimo że prosta i przewidywalna, tutaj wciąga i buduje klimat gry.

Heavenly Sword to bez wątpienia must have dla każdego posiadacza PS3. Gra ukazała się niedawno w platynowej kolekcji w cenie 99 złotych; na Allegro można kupić grę jeszcze taniej.

poniedziałek, 13 października 2008

Allegro D-Day 2008

Już po, pomijając fakt, że byłem jednym z organizatorów całego zamieszania, to zupełnie bezstronnie muszę powiedzieć, że wszystko się udało. No i to wiejskie jedzenie na koniec - pstrąg rulez:)



Jako broń wybrałem Bravo One - może trochę na wyrost bo to raczej sprzęt bardziej nadający się do mamby. Sam waży trochę, a dodatkowe obciążenie w postaci butli HP nie poprawia wygody użytkowania. Z drugiej strony mniejsze markery nie miały tego wizualnego coś :)

Byłem w drużynie mniej zgranej - czerwonych - ale za to z dużym duchem walki, co pokazaliśmy podczas jedynego wygranego przez nas scenariusza Wietnam (nawet Pan strażnik z dubeltówką był nam niestraszny). Poza tym, najważniejsza była dobra zabawa - i tego chyba nikomu nie brakowało. Ja nadal cierpię na zakwasy :)



Część z nas spotkała się później w restauracji Lizard King na Starym Rynku, celem obejrzenia meczu, zjedzenia tostów i wypicia kilku rzeczy. Wynik 2:1 dla Polski dodatkowo podkręcił pozytywne wibracje z całego dnia. Podsumowując: miejscówka w Dąbrówce Kościelnej rządzi - to świetnie zorganizowany poligon paintballowy i ogromny teren. Tak naprawdę nie było widać tych 70 osób, które brały udział w walce. Zresztą, jak się dowiedzieliśmy, na tym poligonie organizowane są bitwy na 350 osób - to dopiero walka :)

Polecam każdemu zasmakować paintballa, spora ilość dziewczyn, i to ładnych dziewczyn, tylko potwierdza, że to zabawa dla (prawie) każdego.

Następna impreza będzie w takim stylu (joke):

poniedziałek, 22 września 2008

Mój własny Sackboy :)

Po co wydawać kilkadziesiąt złotych na figurkę, która uprzyjemni stanowisko pracy w biurze, jak można sobie samemu zrobić papierowego sackboya. Korzystając z tego wzoru i pomocy Saitrel w wycinaniu, wyszedł mi taki cudak:



Polecam, można sobie poprawić humor przy każdym spojrzeniu :)

guitar hero vs rock band

Zagrywam się ostatnio w Rock Band, a wcześniej grałem/próbowałem grać w Guitar Hero. Nie wiem jak to wygląda teraz w Rock Band 2 i Guitar Hero IV World Tour, mam nadzieję, że wkrótce będę mógł przetestować obie gry.

Na Rock Bandzie gra się znacznie przyjemniej, dzięki większej melodyjności w naciskania klawiszy na gitarze. Experta jeszcze nie próbowałem, ale nawet na Hardzie mam wrażenie, że jednak jakoś tam gram, palce śmigają po gitarze w sposób bardziej płynny niż u konkurencji. Tymczasem w Guitar Hero już na Medium czasem się gubię i bardzo rzadko odnoszę wrażenie, że robię coś innego niż walenie w klawisze, trudno to porównywać do grania. Oczywiście frajda nadal jest i warto w Guitar Hero grać, ale jednak ta różnica jest wyczuwalna. Mam nadzieję, że w Guitar Hero IV przyjemność z grania będzie większa i odczujemy wpływ Rock Banda. Mimo wszystko więcej jest zwykłych graczy, niż takich zdolniachów jak na filmiku poniżej, a przecież głównie chodzi o frajdę z grania i wrażenie szarpania na prawdziwej gitarze.

wtorek, 16 września 2008

Allegro D-Day 2008

Paintball, paintball, paintball - jak lubicie, strzelacie, albo chcecie zwyczajnie spróbować czegoś nowego, to serdecznie zapraszam na Allegro D-Day 2008 - szczegóły na forum Allegro.

poniedziałek, 15 września 2008

The Strangers

No musiałem o tym filmie napisać, chociaż tak chwilowo z Polagry - jak to miło, że wymyślono te wszystkie bluconnecty i iplusy. The Strangers, po naszemu Nieznajomi, to nowy film w klimatach uwielbianych przeze mnie horrorów w stylu Teksańskiej Masakry Piłą Łańcuchową czy Domu 1000 ciał. To debiut reżysera Bryana Bertino i to debiut całkiem udany. Jak wynika z powyższego film mi się podobał, momentami nawet bardzo, chociaż nieporadność jak to zwykle bywa, zachowania głównego bohatera Jamesa (w tej roli Scott Speedman) bywaja denerwująca. O wiele lepiej w realności zachowań i naturalności na ekranie wypada Kristen, czyli Liv Tyler - aktorka pierwszej klasy, więc dziwić się nie ma czemu.

Film jest całkiem zgrabnie zmontowany, wstęp nie trwa zbyt długo i dreszczyk czujemy już po kilku minutach. Próbę namiętnego seksu o 4 nad ranem przerywa pukanie do drzwi. Młoda dziewczyna pyta czy jest w domu Tamara - patrząc na finał, może lepiej było powiedzieć, że Tamara jest, tylko bierze prysznic :) Oczywiście, niczego nieświadomi bohaterowie odpowiadają, że to pomyłka. Co się dzieje dalej, można wywnioskować z trailera, a finał w miarę przewidywalny, świetnie wpisuje się w konwencję tego typu kina.

Na uwagę zasługują szwarc charaktery - i może 5 lat temu stwierdziłbym, że to bajka, ale teraz, kiedy wiemy o tatku z Austrii i tatku z naszej rodzimej Polski, a także o tym zjebie co zaszlachtował trójkę swoich dzieci, cóż, mówię to w pełni świadomie, historia opowiedziana w tym filmie może być jak najbardziej prawdziwa. No to teraz Was zaskoczę - ta historia jest prawdziwa, bo została oparta na przypadkach zbrodni Charlesa Mansona z 1969 (Liv Tyler czołga się w ogrodzie jak Anne Folger), morderstwie z Kalifornii z 1981 roku (tzw. sprawa Keddie), czy przypadku rodzinnego mordu Jeffreya R. MacDonalda

Polecam, bo dobrych thrillerów jakoś ostatnio mało.

wtorek, 9 września 2008

najgorszy film SF ever?

Coś mi się wydaje, że podobnych filmów jest cała masa, ale z reguły na nie nie trafiamy, lub trafiamy bardzo rzadko. Cóż, ja trafiłem przez prenumeratę czasopisma Kino Domowe. Wiedziony nadzieją, że za 19.90 mogę spodziewać się dobrych filmów - w końcu za tę cenę mogę na Allegro kupić hity światowego kina - naiwnie wciągnąłem się w ten interes.

No to na dzień dobry otrzymałem "Inwazję Zabójczych Klonów" - film SF, oceniany przez IDG bardzo wysoko, porównywany z takimi filmami jak "Inwazja pożeraczy ciał" czy "Gatunek". Mówię sobie "jejku" a potem "jupi" i siłą rzeczy pamperek z Gadu-Gadu skacze już w środku mojej przepełnionej radością głowy, wszak uwielbiam ten typ kina.

O naiwności - jakie było moje rozczarowanie, kiedy po 15 minutach stwierdziłem, że takiego shitu dawno nie widziałem, a po 90 minutach, że najmocniejszą stroną filmu (tak, to będzie seksistowskie) są nagie ciała głównych bohaterek. Bo w pewnym momencie miałem wrażenie, że film został nakręcony tylko po to, żeby reżyser mógł ściągnąć do obsady fajne i łatwe laski, które w zamian na występ przed kamerą zrobią wszystko dla pana rezysera (brak "ż" zamierzony).

Fabuła przypomina, chociaż to za mocne słowo, bardziej krąży wokół fabuły serialu "Inwazja" - mamy deszcz meteorytów, mamy nowy rodzaj człowieka, teoretycznie wyższe stadium ewolucji. I to w zasadzie wszystko. W "Inwazji zabójczych klonów" tytułowe klony upodobały sobie agencję modelek :) Nowy klon powstaje z... rośliny w doniczce, którą panie wręczają sobie w ramach prezentu. Oczywiście nowy gatunek jest bardzo wyuzdany i lubi ... jak króliki. Mamy piękną i niepokorną, której gra aktorska rysuje się poniżej poziomu braci MROK (tak, to jest możliwe) i chociaż patrzy się na nią miło (przynajmniej facetom), to naprawdę wszystkich scen wytrzymać nie sposób. Oczywiście są takie, które zagrała świetnie, no ale w tych scenach nie musiała grać, była po prostu sobą i nic nie mówiła, tylko mruczała sobie, tak miło :)

Scenariusz, gra aktorska, montaż, scenografia, związki przyczynowo-skutkowe, wszystko jest znacznie poniżej jakiejkolwiek dopuszczalnej normy. Tylko, że to nie jest najgorsze, najgorsze jest to, że film wciskany jest w drogiej prenumeracie 19.90 sztuka z tekstem "Inwazja zabójczych klonów" to trzymający w napięciu, przesycony mrocznym, erotycznym klimatem, przerażający horror science fiction utrzymany w najlepszym stylu takich klasyków filmowych, jak "Inwazja pożeraczy ciał" czy "Gatunek".

A poniżej "przerażająca" scena z filmu:

środa, 3 września 2008

Zagubieni w Gliśnie

W weekend bawiłem się na Zlocie fanów serialu LOST w Gliśnie Wielkim. Na uzupełnienie tego wpisu na forum Allegro dodam, że: po Eire Noteckim z browaru w Czarnkowie głowa nie boli, po Żuberku już trochę tak, noce o tej porze są już bardzo zimne i ciepły śpiwór lub przytulana to podstawa (ja miałem śpiwór nie za ciepły i alkohol we krwi - też dobre) no i chciałbym kiedyś mieć swój stół do ping ponga i mieć miejsce na jego postawienie w domu. The End.

wtorek, 26 sierpnia 2008

Quest for Booty

Cyfrowa dystrybucja zatacza coraz większe kręgi, czy to dobrze? Ja osobiście wolę mieć plastikowe pudełko i płytkę w domu na półce - jakoś duszy kolekcjonerskiej pozbyć się nie mogę. Tak ma chyba każdy, kto kiedyś zbierał znaczki, opakowania po gumach, obrazki z Turbo itp. itd.

Zdarzało mi się już nabywać tytuły na Xbox Live Arcade i PSNetwork, ale zawsze były
to tytuły arcade - małe i proste gierki. Tym razem jednak wybrałem tytuł pełnoprawny, który ma się w Europie ukazać również na blu-ray. Chodzi oczywiście o nowe przygody, przepraszam, o nowy epizod z przygód Ratcheta i Clanka, czyli Quest for Booty. Gra bardzo krótka, około 4 godzin, ale rozmachem i jakością niczym nie odbiegająca od poprzedniej części, jaka ukazała się jakiś czas temu na PS3.

Cena na amerykańskim PS Store z podatkiem to około 15 dolarów. Przy obecnym kursie, dostajemy 4 godziny świetnej rozgrywki za trochę ponad 30 złotych - zdecydowanie warto. Specyficzny humor, który przeplata historię przygód Ratcheta, potrafi poprawić nawet najgorszy nastrój. Jeżeli ktoś wcześniej nie grał w poprzednią część - jak ja - nie ma obawy, narracja takiego jednego chudego pirata wszystko wyjaśni :)

Graficznie to oczywiście najwyższy poziom, ale to już pokazał Insomniac w Ratchet i Clank Future: Tools of Destruction. Gra się świetnie, bo to najlepsza liga platformerów, stojąca na równi obok przygód Mario i Daxtera. Dla mnie najfajniejsze jest to, że nie muszę po setki razy podchodzić do jakiejś sekwencji skoków - sterowanie jest bardzo intuicyjne i proste.

Polecam, bo za tę cenę nie warto się nawet zastanawiać. A jak ktoś ma wątpliwości, to na PSNetwork jest demo Tools of Destruction - zawsze można sprawdzić z czym to się je.

poniedziałek, 25 sierpnia 2008

Games Convention Lipsk

Powtarzać już całości relacji, którą umieściłem na forum Allegro nie będę, dlatego zapraszam tutaj.

Udało mi się też nakręcić kilka ujęć kamerą:

środa, 20 sierpnia 2008

nach Lipsk

No i w końcu, coroczne święto graczy po raz kolejny się rozpoczyna. Mowa oczywiście o Games Convention w Lipsku. Pobudka z samego rana, a raczej samej nocy i o 5 w drogę. Mam nadzieję zobaczyć: nowe gry, akcesoria, hostessy - przy okazji coś zjem, nakręcę film i porobię trochę fotek. Mówiąc krótko - będzie jak co roku, tylko lepiej :)

środa, 13 sierpnia 2008

pocztówka

Pocztówka pourlopowa już niestety - pełno kaczek było :)



No i udało mi się obejrzeć (Ińskie Lato Filmowe) świetny film, taki specyficzny, dla fana gier, komiksów i ogólnie zakręconych rzeczy: "Sukiyaki Western Django - polecam:)

czwartek, 24 lipca 2008

Battle for Haditha

Battle for Haditha - lub po naszemu Bitwa o Irak - to film Nicka Broomfielda opowiadający o prawdziwych wydarzeniach z 2005 roku. Podczas jednego z patroli, Marines wjeżdżają na bombę - jeden z nich ginie, dwóch zostaje ciężko rannych. W podjętej natychmiast po zabezpieczeniu strefy wybuchu akcji odwetowej, żołnierze zmarłego kolegi mordują 24 osoby, w tym kobiety i dzieci. Bezpośrednio po akcji, kapral dowodzący operacją, zostaje awansowany na sierżanta, w nagrodę za zachowanie trzeźwego myślenia i podjęte kroki, mające na celu schwytanie zamachowców. Dopiero kilka miesięcy później wychodzi na jaw prawdziwy przebieg całego zdarzenia. Nie śledzę co prawda szczegółowo doniesień z każdej akcji z Iraku, ale nawet jeżeli pewne rzeczy zostały przekoloryzowane - to istnienie takiej akcji i akt oskarżenia żołnierzy są faktem.

Film zrealizowany bez zarzutu, wszystko wygląda fachowo - co prawda akcji pokroju "Helikopter w ogniu" nie należy oczekiwać, ale też to inny rodzaj filmu. Twórcy skupiają się nie tylko na Amerykanach, żyjących w ciągłym stresie przez kolejnym zamachem na zupełnie obcym sobie terytorium. Dużo czasu poświęcone zostaje zwyczajnym irackim rodzinom, ich rozterkom związanym z zamachem. Przedstawione zostają również motywy działania zamachowców i mechanizm planowania aktu terroru.

Powiem tylko, że film ma naprawdę mocne sceny, chociaż kwestia oceny moralnej działania obu stron pozostaje otwarta. Nikt z nas, kto nie działał w sytuacjach wyższej konieczności, połączonych z tak dużym stresem, nie jest w stanie przewidzieć własnych reakcji. Chociaż pozostaje wierzyć, że samemu jest się zdolnym do trzeźwego myślenia nawet w tak trudnej chwili. W "Czasie Apokalipsy" pułkownik Kurtz (Marlon Brando) powiedział, że karanie kogoś za morderstwo w takim miejscu (Wietnam) to jak wlepianie mandatu za przekroczenie szybkości na torze Formuły 1 - ale Kurtz był szaleńcem, prawda?

Prawdą jest, że najbardziej w czasie każdego konfliktu zbrojnego obrywa ludność cywilna i obojętnie jak bardzo politycy przekonują, że tak nie jest, to zwyczajnie zawsze tak jest. Cywile jedyne co mogą robić, to czekać i mieć nadzieję, że nikt ich nie zastrzeli (co dobitnie ukazano w filmie) - z reguły jednak ich nadzieja jest płonna i giną z rąk jednej bądź drugiej strony.

I najbardziej poruszająca zostaje konkluzja żołnierza oskarżonego o mord - bycie twardym to bycie obojętnym. I chyba wiele w tym prawdy...

Polecam trailer, bo doskonale oddaje sens filmu.

środa, 16 lipca 2008

Święto gracza

Za oceanem trwa święto każdego gracza - targi E3. W zasadzie każdy serwis growy bombarduje nas nowymi wiadomościami co kilkanaście minut. Jest ciekawie, chociaż nie rewolucyjnie. W zasadzie nie pojawiło się żadne info, które zwaliło mnie z nóg - większość rzeczy można było w jakiś tam sposób przewidzieć, inne są następstwem danej polityki. Mimo wszystko, całość wypada pozytywnie i najbliższy rok zapowiada się bardzo ciekawie. No i mam wrażenie, że Xbox360 i PS3 zrównały się mniej więcej w sprzedaży i do najbliższego E3 nastąpi starcie, które powinno wyłonić lidera. Co oczywiście z naszego - gracza - punktu widzenia jest tak naprawdę mało ważne, bo obie konsole są porządnie supportowane i to nie powinno się zmienić. Mówiąc inaczej, obojętnie co wybierzecie, czeka Was świetlane granie.

Ja osobiście, jako mieszkaniec tego padołu, większe nadzieje pokładam w targach w Lipsku, na które oczywiście wybieram się po raz kolejny również w tym roku. Mianowicie mam nadzieję przede wszystkim na to, że Microsoft w końcu nas dostrzeże i wypuści polski Live - z tego powodu nie mam zamiaru już przedłużać konta na GOLDa na początku sierpnia. Będę czekał tak długo, aż nie będzie polskiej edycji. Jak nie będzie wcale, to Xbox360 będzie się onlinowo kurzył i już :) No bo jeżeli w tym roku nie wyjdzie polski Live, to ja już nie wiem co spece z PRu Microsoftu będą opowiadać gawiedzi podczas Xbox Fun Day. Oczywiście wszyscy wiemy, że to nie wina polskiego oddziału tylko odgórnej polityki, ale rozczarowanie polskich graczy skierowane będzie właśnie na rodzimych przedstawicieli MS.

Mam również nadzieję, że Sony postara się w końcu o polskie utwory do ściągnięcia z PS Store, bo jak na razie kupiłem 2 angielskie utwory i czekam. Fajnie byłoby też usłyszeć info, że polski PS Store będzie... po polsku, a nie jak teraz po angielsku. No i że content będzie ciekawszy, porównywalny do amerykańskiego, bo te nasze aktualizacje... Chciałbym też, by Sony więcej uwagi zwróciło na społeczność polskich graczy, dokładnie tak jak to robi polski Microsoft - naprawdę żałuję, że nie będę w tym roku na Xbox Fun Day - ale ta miejscówka w górach - zero możliwości przyjazdu w tym czasie.

Reasumując, pełen nadziei patrzę na targi w Lipsku, bo powinniśmy się przyzwyczaić, że polski gracz nie powinien już tylko czekać na nowinki z zachodu, ale czekać przede wszystkim na rodzime niusy i udogodnienia.

czwartek, 10 lipca 2008

Max Payne The Movie

Jejku, mam nadzieję, że nie popsują potencjału jaki jest w tej grze. Max Payne to jeden z moich ulubionych tytułów - byle tylko nie wyszły z tego takie popłuczyny jak z filmowego Hitmana. Trailer już jest:

środa, 9 lipca 2008

Fahrenheit

Oj ostatnio mało czasu na granie mam - niestety. Wyprawa do Rajchu po samochód, załatwianie wszystkich procedur, dokumentów, dupereli itp. zabiera trochę czasu. Całe szczęście wczoraj miałem małą chwilę i mogłem powrócić do świetnej przygodówki Fahrenheit.

Są tacy, którzy twierdzą, że gatunek adventure wymiera - problem w tym, że te osoby twierdzą tak już od kilku/kilkunastu lat i jakoś przygodówki ciągle są produkowane i ciągle się sprzedają. I tak jak w każdym gatunku mamy pozycje lepsze i gorsze, te bardziej mainstreamowe i te troszkę undergroundowe.

Fahrenheit wyszedł w 2005 roku za sprawą Atari - gra stworzona została przez Quantic Dream, studio które miało już na swoim koncie świetne Omikron: The Nomad Soul.

Może na początek to, czym ta gra mnie zachwyciła. Fabuła i jej narracja - to naprawdę jest prowadzone w filmowym stylu; na poważnie, ze stopniowanym napięciem, z powolnym uchylaniem rąbka tajemnicy. Przy okazji, zagadki nie są jakąś pętlą nielogicznych czynności, tylko w sposób uporządkowany pozwalają pchać fabułę do przodu. Tutaj jeżeli chcemy zrobić herbatę, bierzmy szklankę, a nie łączymy młot pneumatyczny ze sznurkiem, jak w większości tradycyjnych przygodówek. Być może porównanie przesadzone, ale każdy kto kiedyś zaciął się w przygodówce, wie o co mi chodzi :)

Niestety, w tym wszystkim jest jeden minus. Nie wiem czy na siłę, czy też próbowano szukać oryginalnych rozwiązań, ale autorzy gry dodali elementy zręcznościowe. Mamy na klawiaturze dwie pary czterech kierunków - zabawa polega na naciskaniu odpowiedniego przycisku lewymi lub prawymi palcami wg. wzoru wyskakującego na ekranie. Niby proste, ale z czasem robi się to nudne, coraz dłuższe i coraz bardziej frustrujące. Zupełnie nie rozumiem potrzeby dodawania tego elementu - ani to atrakcyjne, ani fajne.

Można jednak przymknąć oko na ten element i bawić się odkrywaniem tajemnicy opętania (?) Lucasa Kane'a. Będzie tajemniczo, momentami strasznie, i z całą pewnością ciekawie. A polecam tym bardziej, bo gra wydana jest obecnie w serii Extra Klasyka w cenie 19.90 - aż żal nie zagrać.

Trailer:

wtorek, 1 lipca 2008

krzyżacki poker

Jakiś czas temu pisałem o historii alternatywnej w grze Resistance: Fall of Man. Ostatnio, przez program lojalnościowy firmy Cenega - Kompania Graczy - trafiłem na książkę Dariusza Spychalskiego "Krzyżacki poker".

Może najpierw jedna sprawa, która zaskoczyła mnie negatywnie w tym całym interesie z Cenega. Pierwszy raz spotkałem się z sytuacją, w której musiałem za przedmiot z programu lojalnościowego zapłacić za pobraniem za przesyłkę. Oczywiście nie miałem gotówki w domu, więc dopiero dzień później odebrałem książkę na poczcie - nigdzie podczas zamawiania nie było na ten temat wyraźniej informacji. Ja nie wiem, ale czy nie można zrobić zwyczajnie droższych nagród i wliczać jakoś te koszta wysyłki w cenę produktu? Innym jakoś się to udaje i nikt nie narzeka.

"Krzyżacki poker" przedstawia dosyć ciekawą wersję historii - przynajmniej z naszego polskiego punktu widzenia. Rzecz dzieje się w Europie i Afryce w latach 50 XX wieku; ale w czasach znacznie odmiennych od tych nam znanych. Rzeczpospolita jest potężnym europejskim mocarstwem, Państwo Zakonu Krzyżackiego nadal istnieje, a taka chociażby Irlandia jest zacofanym kalifatem. Fabuła powieści krąży wokół starań Zakonu Krzyżackiego uzależniania się spod wpływów Rzeczpospolitej.

Powieść jest dwutomowa i została wydana nakładem wydawnictwa Fabryka Słów. Przeglądając stronę wydawnictwa mogę stwierdzić z przekonaniem, że grafików mają niezłych - szczególnej uwadze polecam tapety na pulpit.

Powieść czyta się bardzo szybko - to taki lekki język ogniskowego gawędziarza. Akcja często przeskakuje z miejsca na miejsce, pokazując wydarzenia z różnego punktu widzenia. Krzyżacy nie stanowią tła dla pisania o "Wielkiej Polsce" - mają wyraźne nakreślone powody działania, które usprawiedliwiają ich czyny. Fabuła zagęszcza się z rozdziału na rozdział, co jedynie podkręca chęć dalszego zagłębiania się w lekturę. W zasadzie, gdyby nie brak czasu, pochłonąłbym tę powieść w możliwie najkrótszym czasie :)

Polecam miłośnikom podobnej literatury - mamy letni okres, więc do pociągu i na wakacje w sam raz. Zresztą na "nie-wakacje" też polecam :)

środa, 25 czerwca 2008

Play Shortcut to Polish Music

Planszówek ciąg dalszy, ale dzisiaj coś wyjątkowo, coś czego kupić nie sposób, a niski nakład tylko podkręci u niektórych pragnienie posiadania. Play Shortcut to Polish Music to wyjątkowe wydawnictwo muzyczne. W wielkim pudle otrzymujemy grę opartą na ciekawie zmodyfikowanym schemacie Monopoly i 4 płyty po brzegi wyładowane najciekawszą polską muzyką.

Zacznę od gry. Wydanie gry, jej wykonanie to najwyższa półka, całość prezentuje się okazale i trudno w jakikolwiek sposób przyczepić się do jakości poszczególnych elementów. Modyfikacji jest kilka, np. zamiast miast w państwach mamy koncerty. Dodano również koło fortuny na środku planszy - poruszamy się po nim specjalnym pionkiem po uprzednim najechaniu na odpowiednie pole. Koło fortuny pełni rolę podobną do kart "szansa" "ryzyko". Najciekawszą modyfikacją jest wprowadzenie 3 pól - MediaStore, 2handstore i Allegro.pl. Po najechaniu na pole sklepu, ciągniemy jedną z kart płyt muzycznych. Każda płyta ma podane dwie ceny - cenę sklepową za którą ją kupujemy, oraz cenę aukcyjną, za którą możemy sprzedać płytę na polu Allegro.pl. Najciekawsze i najsławniejsze płyty mają dużą przebitkę cenową, więc warto je kolekcjonować, by później zarobić na polu Allegro. Walutą są dźwięki, czyli "sounds" - najdroższy jest oczywiście król Elvis, który znalazł się na banknocie 2000 sounds. No i w końcu nie trafiamy tu do więzienia, tylko na detox - w końcu to wydanie muzyczne - too much drug, sex and rock&roll :)

Wraz z grą otrzymujemy 4 płyty CD wyładowane po brzegi polską muzyką podzieloną na 4 sceny: Main, Alter, Lost, Groove/Avant. Dla mnie najciekawsze są płyty Main, Alter i Groove/Avant. Przyznam, że przedtem nie miałem pojęcia jak ciekawa i różnorodna jest polska scena muzyczna - to co serwuje nam mainstream to jedna wielka papka pierdół, której już nikt nie może słuchać. Nie szukajcie tutaj naszych telewizyjnych wokalistek programu TVP1, bo ich tutaj zwyczajnie nie ma. Zresztą, co ja będę Wam opowiadał, wszystkie płyty możecie sami przesłuchać online na stronie projektu Play Shortcut to Polish Music: link bezpośredni do playera. Zapraszam też na stronę główną projektu.

Cieszę się, że w jakiś sposób mogłem się przyczynić do powstania tego ambitnego projektu. Już teraz mogę powiedzieć, że niektóre egzemplarze zostaną wystawione przez Allegro na aukcji charytatywnej w ciągu najbliższych miesięcy - będzie to w zasadzie jedyny sposób nabycia wydawnictwa drogą kupna.

Poniżej jeden z kawałków, które możecie wysłuchać na płycie, chociaż oczywiście zachęcam do odwiedzenia strony projektu i wysłuchania całości.

DOM - "MY HOME IS WHERE YOU ARE"

wtorek, 24 czerwca 2008

Puerto Rico

Lubię pograć w planszówki, nawet bardzo, bo to jeden z fajniejszych sposobów spędzania wspólnie czasu w domowym zaciszu. No oczywiście wyłączając kilka innych rzeczy :)

Puerto Rico wydane jest wręcz wyśmienicie, po otwarciu pudełka, w grę zwyczajnie chce się grać. Zaczynamy się zastanawiać, co do czego, po co tyle tych różnych żetonów, drewienek, kart itp. Niestety, gdy dorwałem instrukcję i zobaczyłem jej obszerność, zapał mi zmalał. Próbowałem ogarnąć od razu całość, co oczywiście było błędem, bo niesłusznie pomyślałem, że gra może być skomplikowana. Nic bardziej mylnego, bo zasady są nie tylko proste, ale też bardzo intuicyjne. Przykład: graliśmy pierwszą rozgrywkę przy postaci Kupca w błędny sposób i już przy drugiej stwierdziliśmy, że coś nie gra, bo jest to nielogiczne. Szybkie spojrzenie w instrukcję i rzeczywiście - zasady były trochę inne. I to jest właśnie najfajniejsze w Puerto Rico - mechanika rozgrywki jest tak logiczna jak tylko może być. Po pierwszej rozegranej grze nie ma już problemu ze spamiętaniem zasad. Do instrukcji zagląda się tylko po to, by sprawdzić dokładne działanie budynków.

Bardzo fajnym elementem rozgrywki jest posiadanie własnej wyspy, na której budujemy miasto i plantacje. Puerto Rico kojarzy mi się z wiekową grą na C64 Vermeer - ten sam klimat uprawiania plantacji i sprzedawania towarów do Europy.

Puerto Rico przeznaczone jest dla 2-5 osób i powiem szczerze, że nawet w 2 osoby gra się wyśmienicie. Piwko, kilo słonecznika, dobra muzyka i można przesiedzieć pół dnia :)

niedziela, 15 czerwca 2008

niedziela

Czasem niedziela nie musi być tylko dniem końca weekendu, bo można w niedzielę robić też coś ciekawego. Jedni idą do kościoła, inni do supermarketu, a ja sobie pojechałem postrzelać :) Paintball podoba mi się coraz bardziej i chyba już dojrzałem do kupna własnego sprzętu, a przynajmniej własnych ochraniaczy.



Zapewne duża w tym zasługa świetnej miejscówki, którą tworzy kilka budynków starego więzienia. Przemieszczanie się przez wąskie korytarze, ostrzeliwanie z okien czy zdobywanie kilkupiętrowego budynku - to tylko część atrakcji. Było świetnie :)

poniedziałek, 9 czerwca 2008

Amiga 1200

Kiedyś przedmiot marzeń niejednego gracza - bo w naszym kraju, gdzie komputery zawsze miały przewagę nad konsolami w graniu, Amiga 1200 jawiła się jako totalny high end dla wszystkich komputerowych freaków. No może nie wszystkich, ale dla większości - część już kochała PC, a inna część kochała inaczej, czyli Atari :)



Niestety, w czasach świetności nie posiadałem tego komputera, leżał daleko poza moim zasięgiem finansowym. Co prawda nie narzekałem, bo miałem Amigę 600, która jeżeli chodzi o grywalność i dostępność gier, w zasadzie niczym nie różniła się od dojrzalszej siostry. Inna kwestia, że Amiga 1200 miała 2MB pamięci, większą obudowę z klawiaturą numeryczną, miejsce na dysk 3,5 cala i słynne kości AGA z Amigi 4000. Wszystko to spowodowało, że jeszcze długo po upadku Amigi, jej zwolennicy dodawali do niej karty rozszerzające możliwości i ładowali wszystko w obudowę od PC. Szkoda, że Commodore nie przetrwało, bo z trzecim graczem na rynku, obok platform PC i Maca, byłoby ciekawie.



Amiga 1200 pojawiła się na rynku jesienią 1992 roku z ceną 399 funtów w UK i 599 dolarów w US. Przez pierwszy rok sprzedaż szła w miarę dobrze, ale coraz większa konkurencja ze strony konsol (czego efektem było pojawienie się Amigi CD32) i PC, a także błędy firmy Commodore, doprowadziły do szybkiego wyhamowania popytu na sprzęt.



Moja Amiga 1200 to prezent - w końcu nie ma lepszego prezentu dla kolekcjonera niż stary sprzęt :D W chwili obecnej taki sam model można kupić w granicach 100-150 złotych na Allegro.



Do środka udało mi się upchnąć 3,5 calowy dysk; nie pamiętam już nawet jakiej pojemności, ale coś w granicach 1GB - starczy w zupełności. Za parę złotych zakupiłem oryginalnego Workbencha 3. Przyznam, że instalacja gier na dysku i ich szybkie uruchamianie to coś, czego brakowało mi w czasach Amigi 600 - wachlowanie dyskietkami nigdy nie było przyjemne.



Za niewielkie pieniądze udało mi się również kupić kilka kultowych gier z pudełkami i instrukcjami. Tak się zastanawiam, jak w czasach piractwa opłacało im się tak ładnie wydawać gry, a teraz lepsze wydanie z dobrą instrukcją to rzadkość.



Dokupiłem też dwa moim zdaniem najlepsze joysticki do Amigi. Pierwszy to oczywiście Python 1 Quick Shot (model Apache był również udany) - bardzo trwały i wygodny model. Pythona kupiłem 2 lata temu jako nówkę, całość była w zafoliowanym pudełku. Drugi joy to TopStar Quickjoy - także bardzo wytrzymały model z przezroczystą obudową.

Amiga 1200 to bez wątpienia świetny sprzęt, ale pojawił się w czasach zmierzchu firmy Commodore, która nie mogła już niestety liczyć na legendę Amigi 500.

niedziela, 8 czerwca 2008

Uwaga na wylewające baterie Duracell

Tak sobie pomyślałem, że tu o tym napiszę, bo w końcu używamy baterii do wielu naszych sprzętów. Mam zamiar wymienić wszystkie baterie jakie posiadam w domy na akumulatorki - ze względu na koszta, czekam, aż baterie w danym urządzeniu się wyczerpią.

Wczoraj właśnie przestał działać pilot od TV, no to myślę, że pora założyć aku. Tylko niestety, dzięki "super" bateriom Duracell nie mam już do czego założyć aku - alkaliczne baterie Duracell wylały się w pilocie. I to tak, że w żaden sposób, nawet po przeczyszczeniu, nie mogłem zmusić go do ponownego działania. Dzięki Ci Duracell i szczerze współczuję tym waszym reklamowym zającom/królikom. Przyznam, że po raz pierwszy w życiu spotkałem się z przypadkiem wylania baterii alkalicznych, dlatego jeżeli używacie takich baterii marki Duracell, to radzę uważać i sprawdzać co jakiś czas, czy nic się nie dzieje.

Poniżej fotki pechowej baterii - jak widać na zdjęciu termin ważności marzec 2009.



czwartek, 5 czerwca 2008

aftermath

Uwielbiam gry, filmy i książki, których akcja rozgrywa się po katastrofie nuklearnej w świecie przewartościowanych wartości i zasad. Jakiś czas temu pisałem chociażby o filmieA Boy and his Dog, na który do dzisiaj mam wejścia od całej masy zbokoli szukających po frazach "seks z psem" :) Tak czy siak, "świat poatomowy" ma w sobie coś magicznego i przyciągającego. Bo to chyba jedyny rodzaj świata, nazwijmy umownie, "fantasy", którego w sposób bardzo poplątany i mało prawdopodobny, możemy stać się mieszkańcami. Tajemnica, nowe zasady, zmutowane dziwne istoty, zniszczone miasta i drogi, pustynne połacie skażonego terenu, uzbrojone bandy, miasta-państwa, okultystyczne bractwa - to wszystko i wiele innych elementów tworzy niepowtarzalny klimat tego typu świata.

W taki właśnie świat przenosi nas wydana rok temu gra S.T.A.L.K.E.R. - jeden z ciekawszych shooterów ostatniego czasu. Wcześniej niestety nie miałem możliwości w pełni nacieszyć się grą, po zmianie komputera mogę się w końcu delektować STALKERem w pełnych detalach.

W 2006 roku dochodzi do eksplozji elektrowni w Czarnobylu - w ciągu kilku następnych lat rośnie strefa skażenia wokół epicentrum. Skażony obszar badany jest przez Stalkerów - samotnych łowców wyruszających w głąb strefy na zlecenie różnych osób i organizacji. Na terenie strefy coraz częściej dochodzi do różnego rodzaju niewyjaśnionych anomalii...

To co najbardziej spodobało mi się w STALKERze, to brak liniowości w wypełnianiu misji. Działa to na zasadzie zbliżonej do gier RPG - w danym miejscu dostajemy kilka zadań i to od nas zależy, co i kiedy wykonamy. Mamy oczywiście wątek główny i misje poboczne. W połączeniu z tym specyficznym światem wychodzi całkiem atrakcyjny misz-masz.

Jak na razie jedyna wada dla mnie to większy, niż w innych podobnych grach, poziom trudności. Z jednej strony to dobrze, z drugiej nie mam już czasu przechodzić kilka razy tego samego motywu, co bywa momentami frustrujące.

Warto zagrać w STALKERa, gra ma już co prawda ponad rok, ale graficznie nadal wypada całkiem okej - tylko proszę, nie porównujcie jej z Crysisem :) Dobra, ruszam się trochę napromieniować, bo jakoś tak słabo się czuję :)

Świetny trailer:

wtorek, 3 czerwca 2008

40 to 1

Wczoraj w "Teraz My" mówili coś o patriotyzmie, nie wiem dokładnie co, ale chyba jak zwykle narzekali jak to jest źle. Słuchałem kątem ucha, bo kończyłem jednocześnie F.E.A.R. na kompie - świetna gra, polecam.

No ja nie wiem czy jest źle, ale może coś w tym jest, jeżeli o takich rzeczach śpiewa szwedzki zespół. Bo powiem szczerze, że nigdy wcześniej nie słyszałem o bitwie pod Wizną, zwanej "Polskimi Termopilami". W szkole do znudzenia nawijają o Westerplatte, o Bzurze i jak to niby czołgi uciekały przed ułanami. Nie mówię, że nie mają o tym uczyć, ale brakuje nam chyba trochę bohaterów...

A tak na marginesie, czy Wizna nie jest idealnym materiałem na świetny film?

Kilka słów wstępu o samej bitwie. Walki trwały od 6 do 10 września 1939 roku. Polskie punkty oporu ulokowane były w kilku bunkrach linii obronnej Wizny. Fortyfikacji broniło 720 polskich żołnierzy pod wodzą kapitana Władysława Raginisa. Musieli zmierzyć się z 42 tysiącami niemieckich żołnierzy XIX korpusu pancernego dowodzonego przez generała Guderiana. Kapitan Raginis po kapitulacji popełnił samobójstwo, rozrywając się granatem - przysięgał, że nie da się wziąć żywcem.

Sabaton - 40 to 1:

poniedziałek, 2 czerwca 2008

Indiana Jones i czaszka szklana

No byłem, w końcu, legendarny Indiana, jeden z tych kolesi, którym w pewnym wieku zwyczajnie chce się być, powrócił. Nie będzie spoilerów, żeby nie psuć nikomu zabawy, ale styl powrotu wielki nie jest. To nie tak, że Harrison się już nie nadaje, bo się nadaje - w końcu gra dziadka już i nikt nie robi z tego tajemnicy. Nie ma super liftingu itp., nawet przez swego syna nazywany jest dziadkiem :)

Nie chodzi też o przesadzone motywy - w końcu to Indiana Jones, takie motywy, mniej lub bardziej przekoloryzowane były zawsze. Ja tam przyjmuję konwencję filmu i dobrze się na nim bawię. W Królestwie Kryształowej Czaszki nie zagrało coś innego.

Chodzi o brak spójności fabularnej. Dostajemy coś na kształt niezbyt przemyślanej gry video - mamy jakiś tam filmik wyjaśniający fabułę i gameplay czyli akcję. Potem znowu chwila przerwy, coś tam gadają, żeby uzasadnić zmianę lokalizacji i akcja. Najgorsze jest jednak to, że kolejne uzasadnienia i fabuła są raz, że mało interesujące, a dwa, że nie do końca powiązane ze sobą. Jakiś tam związek przyczynowo-skutkowy istnieje, ale nic więcej. To tak, jakby twórcy filmu spotkali się przy piwie, każdy rzucił jakiś pomysł, co może znaleźć się w filmie, a później jedna osoba próbowała to wszystko połączyć fabularnie. Smutne to tym bardziej, że przecież to Spielberg, że palce maczał też w tym Lucas. Gdyby w filmie zabrakło Indiany, gdyby nie było tych słynnych motywów muzycznych, to... no właśnie, nie chcę kończyć, bo to jednak był Indiana Jones, starszy bo starszy, ale był :)

A tak na koniec, zupełnie szczerze, ponowne przejście Uncharted na PS3 (taka gra w stylu Indiana Jones) byłoby dla mnie ciekawsze niż ponowne obejrzenie tego filmu. Czasem legenda powinna zostać legendą, bo w tym gatunku, nawet Mumia wygrywa z Czaszką.

piątek, 30 maja 2008

z pamiętnika składacza

Ostatni raz modyfikacja komputera w moim przypadku nastąpiła 5 lat temu, więc czas najwyższy na zmianę - w końcu nie pograć nawet w Wiedźmina to porażka. No to poszperałem w sieci, porównałem ceny, poczytałem kilka testów i w miarę możliwości finansowych, z tych bardziej istotnych elementów, wybrałem Quada Q6600, GeForce'a 9600GT, 8 GB RAMu Geil'a i piękną, zgrabną i funkcjonalną obudowę NZXT Apollo, wszystko zamierzałem postawić na Windows Vista Home Premium 64bit. Całość przed złożeniem wyglądała tak:



Zacząłem od umieszczenia procesora na płycie głównej (Asus) i przykręcenia zasilacza (Chieftec) do obudowy. Poszło gładko, więc zacząłem wkręcać bolce do przymocowania płyty głównej. Tutaj już musiałem się trochę napocić - zawsze mam problem z tylnym panelem, no ale jakoś się udało.



Najgorsze oczywiście było przede mną. Zamontowanie coolera na procek sprawiło mi trochę kłopotu - nie wiem, ale mi te plastikowe wtyki nie wydają się zbyt solidne i ciągle miałem obawę, że jednak całość nie siedzi tak jak powinna. O wiele gorszy był jednak montaż dodatkowego wentylatora z przodu obudowy do chłodzenia dysków twardych. Musiałem zdjąć cały przedni panel obudowy i sanki dla dysków. W sumie ten wentylator ma możliwość sterowania obrotami z biosa, niestety nie mam pojęcia gdzie wetknąć dodatkowe kable w płytę główną, więc na razie chodzi na sztywno. A potem? Potem to siedziałem przez pół godziny nad instrukcjami.



Podłączenie wszystkich kabelków, przedniego panelu, diod, oświetlenia i odszukanie odpowiedniego miejsca na płycie zajęło mi trochę czasu. Wielka zasługa, że w miarę szybko się z tym uporałem, leży po stronie telefonicznych konsultacji z kolegą Krzychem, znanym jako Absence2k na forum Allegro. Skręcone wyglądało tak:



Podłączam wszystkie kable, przycisk power i... zonk, chodzi 2 sekundy i się wyłącza. Nerwówka, kilka prób, telefon do Krzycha i eureka! Z tego wszystkiego zapomniałem podpiąć dodatkowe zasilanie na 4pin do płyty głównej :)

Potem poszło już gładko, instalacja Visty, sterowniki, soft itp. Z pierwszych wrażeń po przesiadce z XP, Vista jawi się jako system szybszy, nowocześniejszy i bardziej wygodny w użyciu. Jak to będzie dalej, zobaczymy. Może dodam, że "Jabłuszko" nigdy mnie mocno nie podniecało i zawsze ceniłem bardziej Windę za większą wszechstronność i kompatybilność z duża ilością różnego hardware'u.

A teraz najlepsze, czyli gry. Na razie nie mam za dużo nowych tytułów do testowania, ale... Wiedźmin chodzi na maks detalach, Stalker tak samo. W World In Conflict musiałem tylko wyłączyć kwiaty i krzaki i zmniejszyć fizykę, by benchmarku wyciągnął 30fps - w rozdziałce 1680x1050.

A tak świeci :)



Nowy komp to świetna sprawa, składanie samemu daje dużo radochy, nie mówiąc, że można części kupić w kilku różnych miejscach - zależnie gdzie taniej. W niedalekiej przyszłości, po dokupieniu lepszego chłodzenia na procka, trochę podkręcę cały zestaw. W tej chwili całość chłodzi w sumie 5 wentylatorów. Przede mną jeszcze zabawa Pinacclem Studio 11 - w końcu mam sprzęt, który może to odpalić :) Ja wiem, że moja radość z nowej maszyny skończy się pewnie w ciągu roku - bo wtedy pewnie już żadnej nowej gry nie pociągnie. Przynajmniej znowu całkowicie na następne 5 lat skupię się na konsolach, które mimo wszystko są tańsze i jako sprzęt do gier starczają na dłużej :)

wtorek, 20 maja 2008

Bring Me the Head of Alfredo Garcia

Sam Peckinpah to taki reżyser, którego większość filmów można bez problemu rozpoznać. Wyjątkowa stylistyka, specyficzne ujęcia kamer, brud ludzkiej egzystencji i brutalność, która w latach 70 była jeszcze brutalnością. I chociaż nakręcił zaledwie 14 filmów, to większość z nich stała się wzorem dla kolejnych pokoleń filmowców i na stałe wpisała się w kanon najważniejszych filmów.

"Tráiganme la cabeza de Alfredo García" został nakręcony za małe pieniądze (1,5 mln dolarów) w Meksyku w 1974 roku. Tytułowy Alfredo Garcia, którego tak naprawdę przez cały film widzimy wyłącznie na zdjęciu, zabukował swojego potomka w brzuchu córki groźnego gangstera. Jak łatwo się domyśleć, "szczęśliwy" dziadek wypowiada do swych gończych psów słynny zwrot: "bring me the head of Alfredo Garcia". Polecam sprawdzić samemu, co dzieje się potem na meksykańskich bezdrożach. Dla mnie to jeden z najlepszych filmów tamtych lat - często kojarzył mi się z poważniejszą wersją Desperado, znacznie poważniejszą, chociaż nie pozbawioną specyficznego, surrealnego humoru. Scena, w której jeden z zabójców przywala z łokcia dziwce z baru jest jedyna w swoim rodzaju, to trzeba zobaczyć - wisienka na torcie :)

Niestety, film nie odniósł sukcesu - z jednej strony mógł być za brutalny jak na tamte czasy, z drugiej, główny bohater i jego pogłębiająca się obsesja, mogły zostać nie do końca zrozumiane przez szerszą publiczność. Dla Peckinpaha był to jeden z jego najlepszych filmów, zresztą trudno mi nie podzielać tej opinii.

Tak się zastanawiam, czy twórcy Deadwood w jakiś sposób inspirowali się filmem Peckinpaha - w końcu rozmowy Ala z głową Indianina są bardzo blisko rozmów głównego bohatera z czerepem Alfreda Garcii.

Jeżeli ktoś nie znał (nie wierzę) twórczości Peckinpaha, to warto zacząć od "Dzikiej Bandy" i właśnie "Przynieście mi głowę Alfredo Garcii" - na początek w sam raz.

Trailer:

środa, 14 maja 2008

Rent Roman

Wypożycz Romana (tak, tego z GTA IV) to piękny przykład marketingu wirusowego, nikt nic nie wie, czy to prawda czy nie, ludzie dyskutują, zastanawiają się na forach, blogach czy to fake. Niektórzy już nawet współczują biednemu aktorowi.



Zastanawiam się, kiedy nasze agencje ATL/BTL będą prowadziły tego typu akcje marketingowe. Chociaż coś w tym stylu:



Wymagam za wiele? Możliwości przecież są, bo mamy swoje lokalne gwiazdy. Tylko jakby pomysłów brak? A może pomysły też są, tylko ludzie, którzy je zatwierdzają, albo odrzucają, są za wysoko? W każdym bądź razie, sobie i Wam życzę, podobnych akcji u nas.

wtorek, 6 maja 2008

gram w GTA IV

Długi weekend minął, co samo w sobie jest smutne, w zasadzie był to bardzo długi weekend, bo w moim przypadku trwał 9 dni, więc jego zakończenie jest bolesnym wyrwaniem do rzeczywistości. Nic to, bo pamiątkę mam miłą z długiego weekendu - Grand Theft Auto IV - nową odsłonę hitu Rockstar. Dla tych co jeszcze nie wiedzą, Grand Theft Auto określa się w US zuchwałą kradzież samochodu - u nas pewnie byłby to krótkotrwały zabór mienia z lekkim uszkodzeniem ciała właściciela :)

To może najpierw o jednej wadzie wersji na PS3, która potrafi doprowadzić do szału. Mianowicie na niektórych konsolach PS3, nie wiadomo od czego to zależy, gra się zawiesza lub nie wczytuje w momencie bycia zalogowanym do PlayStationNetwork. Podobno przyczyna tkwi w tym, że gra, nawet w trybie single, co kawałek łączy się się z PSN, co powoduje zawieszanie się konsoli. Dopóki nie wyjdzie odpowiedni patch, przed uruchomieniem gry należy wylogować się z PSN. W tym celu wystarczy wybrać nasz login na liście friendsów, nacisnąć trójkąt i wybrać odpowiednią funkcję. UPDATE: Ukazał się już patch, który likwiduje ten problem - brawa dla Rockstar za szybką reakcję.

Poza tym, ta gra powala - GTA IV po raz kolejny jest wielkie i niesamowite. Pierwsze co rzuca się w oczy, to większa dojrzałość tej części. Komiksowy, przemalowany klimat, został zastąpiony bardziej poważnym podejściem do tematu gangsterki. Już jedna z pierwszych egzekucji wykonanych przez Niko robi wrażenie, potem jest jeszcze lepiej. Model jazdy przypomina teraz ten znany z Drivera - mi to odpowiada, chociaż na początku trudno opanować niektóre samochody. Z całą pewnością czuć, że auta to już nie zabawki i mają swój ciężar.

Oprócz standardowych misji, możemy telefonicznie (tak, mamy swój telefon) umówić się z przyjaciółmi na piwko, albo zabrać dziewczynę na randkę. Przed randką warto odwiedzić sklep z ciuchami, trzeba jednak uważać jak się ubieramy. Moja obecna laska nic nie wie, że jestem gangsterem, dlatego niezbyt dobrze zareagowała, kiedy odwiedziłem ją ubrany jak mafiozo. Nie radziłbym też zabierać jej na drinka - ja się upiłem, co skutkowało problemami z prowadzeniem samochodu i ścigającą mnie policją. Rozrywek jest cała masa, możemy chociażby pojechać pograć w lotki, albo odwiedzić klub ze striptizem - za 50 dolców miła pani powygina się tylko dla nas. Pamiętajcie tylko, żeby w klubie nie wyciągać broni, bo striptiz zakończy się interwencją ochroniarzy.

Mamy także kafejki internetowe i konto e-mail - zawsze możemy umówić się na randkę z kimś z internetowego serwisu randkowego. Geje też mają swoje 5 minut, bo z facetami też można. Na maile dostajemy listy od mamy z Rosji, od przyjaciół, zdarzają się zlecenia na kradzieże pojazdów. Jestem dopiero na pierwszej wyspie, w miarę grania mam nadzieję, że odkryję więcej atrakcji - chociaż moim zdaniem mistrzostwem w tej kwestii pozostaje San Adreas.

Misje wydają mi się bardziej zróżnicowane niż w poprzednich częściach. Duża zmiana zaszła w walkach z policją, nie jest łatwo. Nie można się nigdzie "zabarykadować" bo gliniarze przyłażą z każdej strony. Oddziały SWAT są bardzo skuteczne - udało mi się dotrwać do 5 gwiazdki. Nie wiem czy przy szóstej pojawia się wojsko i czołgi, mam nadzieję, że tak, bo jazda czołgiem byłaby miła przy tej grafice. Aha, teraz możemy zlikwidować policyjny pościg nie tylko przez przemalowanie samochodu, ale też ucieczkę poza strefę policyjnego alarmu (im więcej gwiazdek tym strefa większa).

Właśnie, nowe GTA wygląda i to jak. Najładniej wypada przy zmierzchu, rozbłyski światła, cienie, lśniąca karoseria samochodów - całość tworzy specyficzny klimat. Z całą pewnością to najładniejsza gra tego typu, jedynie nadchodząca Mafia 2 będzie mogła konkurować na tym polu, przynajmniej tak wynik z pierwszych screenów.

Z fajniejszych szczególików, jak kogoś rozjedziemy samochodem to na masce zostają ślady krwi :)

Gra rządzi na każdej linii, warto było ją kupić w dniu premiery - GTA to seria, którą od zawsze uwielbiałem i po raz kolejny się nie zawiodłem. Aha, pierwsze wyniki sprzedaży mówią już o kilku milionach sprzedanych sztuk w pierwszym tygodniu. Panowie "pececiarze" pora przejrzeć na oczy - przyszłość to konsole :)

Trailer:

piątek, 25 kwietnia 2008

Aliens vs. Predator 2 Requiem

Jak mnie cholera bierze, jak widzę, że tak marnują jedną z najlepszych licencji jakie kiedykolwiek istniały. Tak jak pierwszą część jeszcze jako tako mi się oglądało, miała momenty, które podwyższały ciśnienie, tak druga część to film zmarnowanych możliwości. Fabuła to powtórzenie wszystkiego co już było, bez barwnych postaci, tam nawet na siłę nie ma się z kim identyfikować. Postacie są tak mdłe, że dzień po obejrzeniu filmu zlewają mi się w całość.

Z postaciami Obcego i Predatora też żenada. Obcy w żaden sposób nie jest tym krwiożerczym robalem z filmów Alien - jest jakimś tam kolejnym robalem bez charakteru. Predatora też już nie poznaję; w Predator 1 i 2, ciarki przechodziły jak się wydzierał, teraz to w zasadzie nic człowieka nie przechodzi, patrzy się na to jakoś obojętnie. Ja wiem, że to niby film dla nastolatków ma być, a swoje i tak zarobił, ale czy naprawdę nie można postarać się bardziej? Ten film nie jest zły jeżeli patrzy się na inne filmy w podobnych klimatach strasznych filmów dla nastolatków, ale ten film jest maksymalnie zły, jeżeli patrzy się na wcześniejsze filmy w tym universum. Oglądałem to i średnio co 15 minut uciekałem myślami, że może sobie pocztę sprawdzić, albo komiks poczytać, albo przejrzeć gazetę.

Tak naprawdę, najfajniejsza scena pojawia się pod koniec filmu - broń Predatora zostaje przekazana szefowej tajemniczej korporacji. W czasie dialogu pada jej nazwisko - Yutani. Pojawia się więc jakieś tam nawiązanie do wcześniejszych filmów i korporacji Weyland-Yutani, której interesy pod względem moralnym pozostawiają dużo do życzenia. Gdzieś tam rysuje się wizja ich hasła: "Building Better Worlds".

I to wszystko, poza tym małym szczególikiem, nie ma w tym filmie nic więcej wartego uwagi. No chyba, że ktoś w 2008 roku podnieca się jeszcze efektami specjalnymi...

Trailer:

czwartek, 24 kwietnia 2008

korn haze

Świat robi się coraz bardziej zakręcony, właśnie dokonali pierwszego przeszczepu bionicznego oka. Wypada nieźle co? Co prawda na razie osoby niewidome mają nadzieję jedynie na widzenie kształtów i plam światła, ale to dopiero początek. Powoli wyobrażenie snajpera z zoomem w gałce ocznej staje się bardziej science niż fiction.

Tymczasem w sieci pojawiły się dwie rzeczy związane z grą Haze na PS3. Polska premiera już 23 maja, a dystrybutor odpalił właśnie polskojęzyczną stronę gry. Zapowiada się smakowicie i z pewnością dla posiadaczy Playstation 3 i wielbicieli FPS to zakup obowiązkowy.

Druga sprawa związana z Haze to silne powiązanie gier z każdą inną gałęzią kultury. Zespół KoRn wydał singla pod znaczącym tytułem "Haze". Muzycy często podkreślają, że na gry poświęcają poważny procent swojego życia. My z powodu ich zafascynowania otrzymujemy przyjemny kawałek muzyki. Jeżeli lubicie KoRn to zapraszam do posłuchania, wcześniej radzę volume up o kilka kresek.

środa, 23 kwietnia 2008

rajowo

Ostatnio nie pisuję, bo za bardzo nie mam na to czasu. Z jednej strony w pracy nawał, dopiero co wróciłem z Krakowa z Level 01, z drugiej w domu też cienko z czasem, bo muszę naprawiać partaczy z Pajo. W każdym bądź razie pogrywam sobie wieczorami, tak z godzinkę nie więcej, w cudo, które na początku cudem mi się nie wydawało. Chodzi oczywiście o Burnout Paradise - bo sobie cały czas myślałem, co tam oni mogą nowego wymyślić. No widać mogą, bo gra zrywa beret i robi jeszcze kilka innych przyjemnych rzeczy. Mnogość eventów, zadań, skoków do przeskoczenia, billboardów do rozwalenia, czy płotków do rozjechania przyprawia o ból głowy.

Bo to już nie jest tylko Burnout, oprócz Burnouta mamy jeszcze ten Paradise, czyli kompletnie szalony freeroaming po wielgachnym mieście pełnym ramp i samochodów, z kilkoma różniącymi się wyglądem sceneriami i masą niespodzianek. Powiem szczerze, że zdecydowanie wolę taką wesołą rozwałkę, niż godziny nudnego jeżdżenia w Forza Motorsport 2. A ja jeszcze nie ruszyłem trybu online :)

No i te wypadki, czasem nie można się powstrzymać, żeby nie przywalić w autobus, zresztą zobaczcie sami:

środa, 16 kwietnia 2008

BluAir

Jutro ruszamy do Krakowa na targi Level01, ale o tym już pisałem. Za to nie pisałem o jednej nowości, na targi zabieramy ze sobą BluAira. Jest to urządzenie działające w technologii bluetooth, które pozwala rozsyłać do przechodzących w pobliżu osób (mających komórki z włączonym bluetoothem) różnego rodzaju content. Mogą to być tapety, dzwonki, czy chociażby gry. W naszym przypadku będzie można ściągnąć tapetę z motywem Allegro i grę Wiedźmin - zapraszam :)

PS. Wiem, że to odbiega od tematu, ale jakby ktoś kupował mieszkanie/dom czy nawet coś wynajmował, to niech jak ognia unika firmy PAJO z Lubonia. No chyba, że chcecie umrzeć poparzeni prądem, lub od zaczadzenia, lub po prostu utonąć od przeciekającego dachu. Mówiąc krótko - partacze jakich mało, a wszelkie sprawy związane z gwarancją to droga przez mękę. Coś mi się wydaje, że gorszego dewelopera mieszkań jak PAJO z Lubonia to nie ma.

Żeby już nie było zupełnie nie na temat, to poniżej trailer nowego softu do PS3 - Home, który ma pojawić się w tym roku - taki inny rodzaj Second Life. Mam tylko nadzieję, że Sony nie zatrudniło jako konsultantów firmę PAJO - mógłby się Home szybko popsuć :) Osobiście nie mogę się już Home doczekać:

wtorek, 15 kwietnia 2008

Morcheeba

Jak wiecie lub nie, Morcheeba zagra na zakończenie tegorocznego Spotkania Grupy Allegro. Wiki twierdzi, że Morcheeba gra muzykę z pogranicza popu, rhythm and blues'a, rocka i trip hopu - cokolwiek to znaczy. Mi osobiście całość kojarzy się z Portishead tylko z bardziej optymistycznym podkładem.

Bez zbędnych wstępów i udawania, że znam się na muzyce, podrzucam kawałek o intrygującym dla mnie brzmieniu, z równie intrygującym tekstem.

Dobra, a teraz prawdziwy powód wklejenia tego teledysku - w okolicach 1:37 pojawia się scena z lecącą w stronę kamery papugą. To Aleksandretta Większa, dokładnie taka sama jak Jamba - lot w zwolnionym tempie wygląda w wykonaniu tych papug... majestatycznie? Warto się przyjrzeć, no chyba, że ktoś nie lubi papug, to zawsze może zamknąć oczy i posłuchać sobie Morcheeby.

Morcheeba - "Blindfold"

wtorek, 8 kwietnia 2008

Bestia z głębokości 20000 sążni

Ładny tytuł co? W oryginale brzmi to trochę lepiej: The Beast from 20,000 Fathoms. Wczoraj pisałem o Clovierfield. Jeżeli widzieliście Projekt: Monster to być może zwróciliście uwagę, że podczas napisów końcowych pojawiają się podziękowania dla postaci i filmów, które zainspirowały twórców. Zapamiętałem dwie rzeczy - King Kong (którego znają wszyscy) i Beast from 20000 Fathoms (którego zna bardzo niewiele osób).

Bestia powstała w roku 1953 i należy do popularnego wówczas gatunku monster movies. Szkoda, że film to już zapomniany, ale to chyba nieuchronny los tego gatunku - to co kiedyś wydawało się wspaniałymi efektami dzisiaj większość widzów śmieszy. A szkoda, bo same filmy z tego gatunku ogląda się z zaciekawieniem - problem, że boom na te obrazy nastąpił za wcześnie, kiedy technika nie mogła pokazać wszystkiego tak jak byśmy chcieli. Osobiście Beast oglądało mi się przyjemniej i z większym zaciekawieniem, niż chociażby współczesną Godzillę. Ech, gdyby dać im w 53 te możliwości, które miał Emmerich...

Agnieszka Ćwikiel w "Kinie gatunków" tak opisuje monster movies: Ta inwazja monstrów w filmach S-F była często kojarzona z rzeczywistością polityczną lat pięćdziesiątych. Monstra symbolizowały lęki przed „czerwonym niebezpieczeństwem”, czy lęki związane z możliwością wojny totalnej.

Tak sobie myślę, że nie chodziło tu o jakąś bezpośrednią symbolikę, ale raczej o powszechną atmosferę strachu, która wdzierała się poprzez media w społeczeństwo amerykańskie. Lodówki, pralki, telewizory, nowe samochody, masowo powstające osiedla domków jednorodzinnych na przedmieściach dużych miast, to wszystko w żaden sposób nie dawało poczucia bezpieczeństwa przed zagrożeniem atomowym. Popularne w telewizyjnych i kinowych kronikach „duck and cover”, w żaden sposób nie chroniło przed podmuchem atomowym. Ludzie masowo budowali więc schrony przeciwatomowe, by dać sobie chociaż namiastkę bezpieczeństwa. Popularność tego gatunku, jego potwory, to swoiste uosobienie strachu jaki wtedy panował. Zresztą wybuch atomowy to częsty element tych filmów (również w Bestii z głębokości 20000 sążni)

The Beast from 20,000 Fathoms powstał na podstawie opowiadania "The Fog Horn" Raya Bradbury'ego. Film opowiada historię eksperymentu na Biegunie Północnym - naukowcy odpalając ładunek nuklearny budzą z hibernacji dinozaura. Potwór ostatecznie dociera do Nowego Jorku (co zostało nawet logicznie wytłumaczone), gdzie następuje ostateczna konfrontacja. Efekty opierały się na popularnej technice slow-motion i moim zdaniem wyglądają momentami całkiem przyzwoicie. Problem pojawia się tylko, gdy na zdjęcia z udziałem potwora nakładani są ludzie. Jednym z najlepszych moim zdaniem ujęć, jest zniszczenie przez potwora latarni morskiej - ujęcia ze slow-motion połączone z ujęciami ze środka walącej się wieży.

Warto poznać ten film nie tylko z powodu wymienienia go w napisach końcowych Cloverfield, ale także ze względu na jego wartość samą w sobie. Z ciekawostek dodam, że jedną z epizodycznych, ale ważnych ról, gra młody Lee Van Cleef.

Trailer:

poniedziałek, 7 kwietnia 2008

Cloverfield aka Projekt: Monster

Haaa, w końcu udało mi się obejrzeć Cloverfielda - film zrealizowany popularną ostatnio techniką, imitującą kręcenie dokumentu / prywatnego filmu (niedawno hiszpański REC - Reeik). Podobno były osoby, które musiały w czasie seansu wyjść z kina - niewyraźne momentami zdjęcia, ciągłe i nagłe ruchy kamery, braki ostrości - powodowały bóle głowy i wymioty.

Film rozpoczyna się informacją, że nagranie pochodzi z kamery SD (ciekawe, jak będzie wyglądało wydanie tego filmu na Blu-rayu) znalezionej w miejscu znanym wcześniej jako Central Park. Robi się groźnie mimo kilku minut sielankowych ujęć w dalszej części.
Źle zaczyna się dziać podczas przyjęcia pożegnalnego jednego z bohaterów, który wyjeżdża na kontrakt do Japonii (nawiązanie do Godzilli?). Kamerą operuje jeden z jego przyjaciół, film ma być pamiątką, przypominającą mu o przyjaciołach z Nowego Jorku. W tym czasie poznajemy głównych bohaterów i relacje między nimi. I nagle się zaczyna, wybuch w porcie zaciekawia uczestników imprezy, którzy wylegają na dach budynku. Po chwili coś na kształt gradu ognistych kul spada na miasto. Tak naprawdę w żadnym momencie filmu nie wiemy do końca, co i dlaczego się dzieje, mamy dokładnie taką wiedzę jaką posiadają bohaterowie filmu. W filmie nie pada żadne ujęcie z innej kamery, można się złapać się na tym, że usilnie wpatrujemy się w niewyraźny obraz, by wyłapać jakieś szczegóły. Co prawda w kluczowych momentach, kiedy mamy coś zobaczyć, widzimy to w całej okazałości - w końcu takie efekty (robią wrażenie) nie mogły się zmarnować.

To chyba jeden z niewielu filmów, w którym do samego końca nie mamy pojęcia co tak naprawdę się dzieje. Z jednej strony fajne, z drugiej chciałbym jednak wiedzieć, co, jak i dlaczego.

Cloverfield to godny film, zdecydowanie warto, zresztą dobre filmy w kinach to ostatnio rzadkość. Tak się zastanawiam, kiedy w końcu te wszystkie idiotyczne polskie komedie romantyczne, kręcone jak idiotyczne polskie seriale znikną z ekranów kin - ale to już temat na inny wpis.

Producentem filmu jest jeden z ludzi odpowiedzialnych za serial Lost J.J. Abrams, coś w tym chyba jest, bo klimat momentami podobny.

W 2009 roku planowany jest sequel filmu z tą samą ekipą producencką, za kamerą ponownie Matt Reeves.

Trailer:

czwartek, 3 kwietnia 2008

Elwro TVG-10

Trudno mi dokładnie stwierdzić, kiedy to było, ale pewnie coś koło roku 1985. Wtedy, w wieku jakiś 6 lat, po raz pierwszy zetknąłem się z konsolą do gier. Już nie pamiętam co i jak, ale zabrali nas ze szkoły na Dzień Dziecka do CK (Centrum Kultury) Zamek w Poznaniu. W środku masa atrakcji dla dzieciaków, na każdą rzecz dostawało się jeden kupon. Można było np. jak Tarzan przelecieć na linie z jednego pieńka na drugi :) No i było jeszcze oczywiście piękne, czarne "coś" podłączone do Neptuna lub innego Rubina.



Kolejka oczywiście ogromna, masa dzieciaków co chwila szturchających się łokciami. W końcu w tym morderczym ciągu udało mi się dorwać do gałeczki/manipulatora - na ekranie "matka/ojciec wszystkich gier" - słynny PONG. Jedyne co udało mi się zrobić, to przesunąć kwadracik i jebs, piłka wypadła poza planszę. Pajac, który to obsługiwał zabrał mi wajchę i dał następnemu smarkaczowi. Głupi debil nie miał pojęcia, ile dla mnie wtedy znaczyła ta piłeczka na ekranie... ech. Nic to, zakochałem się właśnie wtedy w grach i tak zostało. Do Ponga, podobnie jak większość graczy, zawsze będę miał sentyment. Mimo, że w żaden sposób już nie przystaje do dzisiejszych czasów, nadal potrafi bawić :)

Jak się później dowiedziałem, konsolą tam wystawioną był Elwro TVG-10 - polska myśl techniczna :) Niestety, o historii tej konsoli wiem niewiele, poza tym, że nad polskim klonem Ponga czuwały Wrocławskie Zakłady Elektroniczne "Elwro" (1959-1993). Ten sam zakład produkował polski komputer - Odra. W szalonych latach 90, wykupiony przez Siemensa, który zamknął i wyburzył fabrykę. Pracownicy dostali odprawy i tyle słyszano o Zakładach "Elwro" - ale swój epizod mieliśmy. To coś jak Orły Górskiego - zawsze możemy mówić, że kiedyś Polacy coś tam zrobili.

Sama konsola oferuje kilka wersji słynnego Ponga, można grać w dwie osoby za pomocą tych śmiesznych gałek. To pomarańczowe na górze jest obrotowe i pozwala sterować kreską (zawodnikiem?) na ekranie.



Kawałek historii, przekazany mi swego czasu przez Jankiela - świetny prezent, z konsoli i gier zawsze się cieszę :)

Specyfikacja:

Rok produkcji: 1981
Nośnik gier: Tylko pamięć wewnętrzna konsoli
Grafika: Białe kreski i kwadraciki
Dźwięk: Brzmi jak PC speaker
Złącza: Zasilanie, wyjście antenowe i jedno wyjście z przodu - w stylu dawnych mikrofonowych.

A na filmiku product placement firmy "Elwro" z Pana Kleksa - komputer Elwro 800 :)

czwartek, 27 marca 2008

Level01

Jeszcze 3 tygodnie i pakujemy samochód na targi Level01 w Krakowie. Impreza będzie się odbywała w dniach 18-20 kwietnia - jak wypadnie? Zobaczymy, trudno wyrokować, bo to pierwsza edycja. Trochę przeraża mnie nazwa: "Targi Gier i Zabezpieczeń oraz Multimediów dla Edukacji" - niby można więcej rzeczy włożyć w jedną imprezę i zobaczyć, która wyjdzie najlepiej. Cóż, jeżeli chodzi o gry, zapowiada się całkiem turniejowo, o czym poczytać możecie na oficjalnym blogu targów. Allegro zorganizuje turniej na Xboxie360 w Pro Evolution Soccer 2008 na Xboxach360 - warto przyjść, bo do wygrania będzie całkiem pokaźny zestaw gadżetów, plecak, pendrive i gry. Zresztą jak ktoś już brał udział w turniejach Allegro na PGA i ESWC ten wie, że warto wygrać :)

Na stoisku Allegro będzie też można pograć w takie gry jak Virtua Fighter 5, Call of Duty 4, Darkness, czy Burnout Paradise. Nie zabraknie też słynnego i coraz bardziej popularnego Guitar Hero.

A tak poza tym, to mam nadzieję na jakieś indywidualne pojedynki i masę zabawy - targi gier zawsze mają najmniej sztywny charakter ze wszystkich imprez na jakich bywam, więc właśnie zabawy nie powinno zabraknąć.

W chwili obecnej najważniejsze imprezy dla graczy w Polsce to ESWC, PGA i WCG; jeżeli Level01 do nich dołączy, to mi jako graczowi pozostanie się tylko cieszyć. Rynek gier rozwija się dynamicznie, a same zjawisko gamingu zaczyna być w końcu również w polskich mediach postrzegane pozytywnie. Co prawda nie brakuje "dziennikarzy", którzy z braku wiedzy i umiejętności dziennikarskich, upatrują w tej rozrywce wyłącznie zła, ale co zrobić, wszak "różne są rodzaje dziennikarstwa" :)


----------------
Listening: Flyleaf - Fully Alive
http://foxytunes.com/artist/flyleaf/track/fully+alive

czwartek, 20 marca 2008

królik

Dzisiaj przychodzi Zając - przynajmniej tutaj, do mnie przyszedł, więc może do Ciebie też dojdzie?

Będzie lajtowo, bo już późno.

Do podróży w pociągu nic nie nadaje się lepiej niż PSP. Ja spędzam w tych kapsułach komunistycznej czasoprzestrzeni 5 godzin w jedną stronę, więc umiem docenić pudełko Sony. Można sobie obejrzeć film, serial (Odwróceni na PSP - tak spędziłem ostatnią podróż) - są darmowe softy, które przerabiają DVD na format PSP. Można posłuchać muzyki, albo zwyczajnie pograć. Ja zamierzam grać - wczoraj kupiłem Wild Arms na PS Store za jakieś 6 dolarów. A jak się znudzę, to obejrzę parę odcinków Ekipy - jakoś w domu nigdy nie mam czasu. Aha, na miejscu konsola też się przyda, bo będę mógł rodzinie pokazać nowe zdjęcia. Takie to PSP fajne, wymyślne urządzenie.

Tymczasem PS3 dostało nowy firmware 2.20, a w nim chociażby BD-Live - czyli możliwość łączenia się z siecią podczas oglądania filmów na Blu-ray, dzięki czemu można zaciągać dodatkowy content (chyba, bo w praktyce jeszcze nie testowałem). Z rzeczy, które mi podobają się najbardziej jest Resume Play - teraz nawet po wyjęciu danej płyty DVD czy BD, będziemy mogli wznowić oglądanie od przerwanego fragmentu.

A ja cały czas męczę Unreal Tournament 3 - świetna gra, ale o tym już pisałem.

Nadchodzi wolne, w świetle nowego/starego bożka Wielkiej Konsumpcji, życzę obżarstwa ponad miarę, humoru zakrapianego alkoholem i tyle radości ile smutków macie przez całe życie.

Dzisiaj wpadł mi w ucho (uszy?) kawałek Mercy autorstwa Duffy, jak ktoś lubi taniec (ja lubię) to powinno mu też przypaść do gustu :)

poniedziałek, 17 marca 2008

Najlepsze RPG ever?

Jak się leży na zwolnieniu to można albo oglądać filmy, albo czytać książki albo grać. Ja wybrałem to ostatnie i niczego nieświadomy włączyłem konsolę o 10 rano w piątek i włożyłem płytkę z Mass Effect do napędu Xboxa360 - konsolę wyłączyłem dopiero w sobotę o 5 nad ranem... Przerwy robiłem na jedzenie i potrzeby fizjologiczne - dawno nie grałem w nic tak wciągającego z taką fabułą, po prostu od pierwszych minut wiedziałem, że nie odejdę, póki nie poznam finału tej historii.

Mass Effect to gra ekipy z BioWare, to ci od Star Wars: Knights of the Old Republic i Baldur's Gate. Dla mnie są najlepsi w branży - koniec kropka, a ich najnowsze dzieło Mass Effect tylko utwierdza mnie w tym przekonaniu.

Pierwsze co uderza, to ogrom świata, wszystko stworzone jest od podstaw. Z menu w czasie gry mamy dostęp do specjalnego Leksykonu, ilość informacji o rasach, pojazdach, planetach, sojuszach, wojnach jakie tam znajdziemy, przyprawia o przysłowiowy ból głowy. I tutaj od razu wielkie brawa dla Microsoftu za polską wersję językową - znam angielski w miarę dobrze, ale przebrnięcie przez takie pokłady tekstu w obcym języku byłoby zwyczajnie męczące. Całe szczęście, polscy gracze również na poletku konsolowym traktowani są coraz lepiej - w zasadzie do tłumaczenia tekstów trudno mi się przyczepić, nie wyłapałem błędów. To samo tyczy polskich odpowiedników nazw własnych w grze, wszystko do siebie pasuje, nic nie razi, zwyczajnie kawał dobrej roboty.

Podobnie jak w KOTOR, mamy możliwość dowolnego rozwoju naszej postaci - to od nas zależy, czy wychowamy sobie szlachetnego idealistę, czy bezwzględnego renegata. Mi jak zwykle wyszło, że plasuję się gdzieś pośrodku z przewagą idealisty. No cóż, taki idealista w stylu sędziego Dredda - po prostu kilka postaci zwyczajnie zasługiwało na egzekucję bez względu na konsekwencje. Fajnie jest skonfrontować wydarzenia z osobą, która również grała w Mass Effect. Ja np. dowiedziałem się, że poświęcając koleżankę z drużyny podczas jednej z akcji, pozbawiłem się możliwości wdania się w romans :)

Mass Effect oprócz w miarę długiej głównej linii fabularnej, około 14 godzin w moim przypadku, oferuje również całkiem sporo subquestów na poszczególnych planetach. To nie wszystko, wszechświat składa się z wielu planet, na których możemy wylądować i je pozwiedzać. Czasem natkniemy się też na sygnał alarmowy z jakiejś planety, od nas zależy czy zbadamy wołanie o pomoc czy je zignorujemy.

Pisząc o Mass Effect nie można zapomnieć o dialogach, w końcu miałem wrażenie, że od możliwości poprowadzenia dialogu coś jednak zależy. Często są to sprawy ostateczne, bo albo pozwalamy komuś żyć, albo rozmowa kończy się strzałem w głowę rozmówcy. Dodam, że po większości konwersacji otrzymujemy też punkty do idealisty lub renegata. Do tej pory w grach RPG prowadzenie rozmowy często było nudnym obowiązkiem, tutaj na każdy dialog tak naprawdę się czeka, bo to od nas zależy jak go poprowadzimy. Możemy być wiecznie ugodowym mięczakiem, możemy być asertywni, lub zwyczajnie niemili - dialogi stały się jednym z fajniejszych elementów gry.

Walka, inaczej niż w innych RPG odbywa się w czasie rzeczywistym - i cóż, sprawdza się to doskonale. Myślałem, że nigdy nie pochwalę tego typu walk w RPG, ale to naprawdę działa. System podobny do tego znanego z Gears of War - kryjemy się za przeszkodą i ostrzeliwujemy cel. Wszystko śmiga na silniku Unreala, więc do grafiki trudno mi się przyczepić. Minus jest jeden - tak jak we wszystkich grach na tym silniku, mamy czasem do czynienia z doczytującymi się teksturami. Jednocześnie możemy być wyposażeni w snajperkę, shotguna, karabin i pistolet - broni jest naprawdę dużo i każdą z nich możemy dodatkowo modyfikować. Do tego dochodzą jeszcze możliwości bioniczne, zależnie od wybranej klasy na początku.

Przygotowanie się do gry, to nie tylko wybór klasy. Możliwości wpłynięcia na kształt naszej twarzy jest tyle, że nawet twórcy portretów pamięciowych z policji byliby zadowoleni. Jeżeli tylko mamy odrobinę cierpliwości, to postać może być do nas całkiem podobna. Ja męczyłem się jakieś 20 minut i efekt był zadowalający - ciągle marzy mi się wykorzystanie kamery w takich przypadkach, oszczędzałoby to graczom naprawdę dużo czasu.

Mass Effect jest dla mnie najlepszą grą RPG wydaną do tej pory i jedną z najlepszych gier w jakie miałem przyjemność grać kiedykolwiek.

Oficjalna strona gry masseffect.bioware.com

Trailer: