W ostatnim czasie stałem się Star Trek'owym geekiem, namiętnie walczę z 3 sezonami The Original Series (TOS) - o czym pewnie w niedługim czasie napiszę, a w późniejszym okresie podsumuję każdy sezon. W każdym bądź razie nie mogę się zdecydować czy bardziej wolę Stargate SG-1 czy Star Trek. Spock, McCoy, Kirk, Scotty, Chekov, Sulu i Uhura zwyczajnie rządzą :) Póki co, całkiem fajny utwór o Klingonach grupy S.P.O.C.K.
PS. Ciekawostka. Leonard Nimoy, który gra Spocka, napisał kiedyś książkę "I Am Not Spock" (1977) - gdzie próbował pokazać różnice między nim a graną postacią. Później w 1995 roku napisał drugą książkę "I Am Spock" - odwrócenie niektórych tez z poprzedniej książki. W jednym z odcinków "The Simpsons" twórcy pozwolili sobie na mały żart z tym związany. Jeff Albertson kupuje obie rzeczywiste książki Nimoya plus jedną fikcyjną o tytule "I Am Also Scotty" :)
poniedziałek, 17 listopada 2008
środa, 22 października 2008
I Hate King Bohan
No właśnie, nienawidzę Króla Bohana z Heavenly Sword, a nawet nie jego, tylko tego co uosabia, czyli przesadnie dokaszczony ostatni boss. Nienawidzę sztucznego przedłużania czasu gry przez dodawanie idiotycznie trudnych i odpornych na ciosy bossów. To nie tak, że bossowie to coś złego, bo są tacy, którzy ubarwiają rozgrywkę i nie irytują - jak chociażby bossowie w God of War czy serii Resident Evil. Tam zawsze jest jakiś sposób, strategia, którą można przyjąć, a margines błędu jest dosyć rozległy. Może już zdziadziałem, ale Króla Bohana póki co pokonać nie mogę - gram na najniższym poziomie, poprzednich bossów z "Niebiańskiego Miecza" pokonałem za pierwszym razem - a tu na końcu taki zonk.
A sam Heavenly Sword? Nie przepadam za hack&slash, ale ta gra ma całkiem przyjemny i intuicyjny system walki, którego opanowanie trwa dosłownie chwilę. No i ta grafika - właśnie taki poziom powinny trzymać gry na konsole. Gra z 2007 roku nadal zachwyca i powoduje mały opad szczeny - nie mogę się już doczekać co nowy God of War wyciśnie z PS3.
Heavenly Sword przekonało mnie jeszcze jedną ważną cechą - postacie. Król Bohan to nie kto inny, jak opętany rządzą władzy średniowieczny władca, nawet jego strój nawiązuje do tej tradycji. Mi najbardziej spodobał się Flying Fox - ekscentryczny i szalony morderca i pierwszy generał Bohana. Świetnie wyreżyserowana postać - wielokrotnie można odnieść wrażenie, że nawet Król Bohan odczuwa niepokój w towarzystwie swojego generała.
Cała gra przepełniona jest niesamowicie wyglądającymi i świetnie wyreżyserowanymi wstawkami, które w tym wypadku ani przez chwilę nie nudzą. Niestety, w wielu współczesnych grach wstawek zwyczajnie nie chce się oglądać - tutaj jest inaczej. Fabuła, mimo że prosta i przewidywalna, tutaj wciąga i buduje klimat gry.
Heavenly Sword to bez wątpienia must have dla każdego posiadacza PS3. Gra ukazała się niedawno w platynowej kolekcji w cenie 99 złotych; na Allegro można kupić grę jeszcze taniej.
A sam Heavenly Sword? Nie przepadam za hack&slash, ale ta gra ma całkiem przyjemny i intuicyjny system walki, którego opanowanie trwa dosłownie chwilę. No i ta grafika - właśnie taki poziom powinny trzymać gry na konsole. Gra z 2007 roku nadal zachwyca i powoduje mały opad szczeny - nie mogę się już doczekać co nowy God of War wyciśnie z PS3.
Heavenly Sword przekonało mnie jeszcze jedną ważną cechą - postacie. Król Bohan to nie kto inny, jak opętany rządzą władzy średniowieczny władca, nawet jego strój nawiązuje do tej tradycji. Mi najbardziej spodobał się Flying Fox - ekscentryczny i szalony morderca i pierwszy generał Bohana. Świetnie wyreżyserowana postać - wielokrotnie można odnieść wrażenie, że nawet Król Bohan odczuwa niepokój w towarzystwie swojego generała.
Cała gra przepełniona jest niesamowicie wyglądającymi i świetnie wyreżyserowanymi wstawkami, które w tym wypadku ani przez chwilę nie nudzą. Niestety, w wielu współczesnych grach wstawek zwyczajnie nie chce się oglądać - tutaj jest inaczej. Fabuła, mimo że prosta i przewidywalna, tutaj wciąga i buduje klimat gry.
Heavenly Sword to bez wątpienia must have dla każdego posiadacza PS3. Gra ukazała się niedawno w platynowej kolekcji w cenie 99 złotych; na Allegro można kupić grę jeszcze taniej.
poniedziałek, 13 października 2008
Allegro D-Day 2008
Już po, pomijając fakt, że byłem jednym z organizatorów całego zamieszania, to zupełnie bezstronnie muszę powiedzieć, że wszystko się udało. No i to wiejskie jedzenie na koniec - pstrąg rulez:)

Jako broń wybrałem Bravo One - może trochę na wyrost bo to raczej sprzęt bardziej nadający się do mamby. Sam waży trochę, a dodatkowe obciążenie w postaci butli HP nie poprawia wygody użytkowania. Z drugiej strony mniejsze markery nie miały tego wizualnego coś :)
Byłem w drużynie mniej zgranej - czerwonych - ale za to z dużym duchem walki, co pokazaliśmy podczas jedynego wygranego przez nas scenariusza Wietnam (nawet Pan strażnik z dubeltówką był nam niestraszny). Poza tym, najważniejsza była dobra zabawa - i tego chyba nikomu nie brakowało. Ja nadal cierpię na zakwasy :)

Część z nas spotkała się później w restauracji Lizard King na Starym Rynku, celem obejrzenia meczu, zjedzenia tostów i wypicia kilku rzeczy. Wynik 2:1 dla Polski dodatkowo podkręcił pozytywne wibracje z całego dnia. Podsumowując: miejscówka w Dąbrówce Kościelnej rządzi - to świetnie zorganizowany poligon paintballowy i ogromny teren. Tak naprawdę nie było widać tych 70 osób, które brały udział w walce. Zresztą, jak się dowiedzieliśmy, na tym poligonie organizowane są bitwy na 350 osób - to dopiero walka :)
Polecam każdemu zasmakować paintballa, spora ilość dziewczyn, i to ładnych dziewczyn, tylko potwierdza, że to zabawa dla (prawie) każdego.
Następna impreza będzie w takim stylu (joke):
Jako broń wybrałem Bravo One - może trochę na wyrost bo to raczej sprzęt bardziej nadający się do mamby. Sam waży trochę, a dodatkowe obciążenie w postaci butli HP nie poprawia wygody użytkowania. Z drugiej strony mniejsze markery nie miały tego wizualnego coś :)
Byłem w drużynie mniej zgranej - czerwonych - ale za to z dużym duchem walki, co pokazaliśmy podczas jedynego wygranego przez nas scenariusza Wietnam (nawet Pan strażnik z dubeltówką był nam niestraszny). Poza tym, najważniejsza była dobra zabawa - i tego chyba nikomu nie brakowało. Ja nadal cierpię na zakwasy :)
Część z nas spotkała się później w restauracji Lizard King na Starym Rynku, celem obejrzenia meczu, zjedzenia tostów i wypicia kilku rzeczy. Wynik 2:1 dla Polski dodatkowo podkręcił pozytywne wibracje z całego dnia. Podsumowując: miejscówka w Dąbrówce Kościelnej rządzi - to świetnie zorganizowany poligon paintballowy i ogromny teren. Tak naprawdę nie było widać tych 70 osób, które brały udział w walce. Zresztą, jak się dowiedzieliśmy, na tym poligonie organizowane są bitwy na 350 osób - to dopiero walka :)
Polecam każdemu zasmakować paintballa, spora ilość dziewczyn, i to ładnych dziewczyn, tylko potwierdza, że to zabawa dla (prawie) każdego.
Następna impreza będzie w takim stylu (joke):
poniedziałek, 22 września 2008
Mój własny Sackboy :)
Po co wydawać kilkadziesiąt złotych na figurkę, która uprzyjemni stanowisko pracy w biurze, jak można sobie samemu zrobić papierowego sackboya. Korzystając z tego wzoru i pomocy Saitrel w wycinaniu, wyszedł mi taki cudak:

Polecam, można sobie poprawić humor przy każdym spojrzeniu :)

Polecam, można sobie poprawić humor przy każdym spojrzeniu :)
guitar hero vs rock band
Zagrywam się ostatnio w Rock Band, a wcześniej grałem/próbowałem grać w Guitar Hero. Nie wiem jak to wygląda teraz w Rock Band 2 i Guitar Hero IV World Tour, mam nadzieję, że wkrótce będę mógł przetestować obie gry.
Na Rock Bandzie gra się znacznie przyjemniej, dzięki większej melodyjności w naciskania klawiszy na gitarze. Experta jeszcze nie próbowałem, ale nawet na Hardzie mam wrażenie, że jednak jakoś tam gram, palce śmigają po gitarze w sposób bardziej płynny niż u konkurencji. Tymczasem w Guitar Hero już na Medium czasem się gubię i bardzo rzadko odnoszę wrażenie, że robię coś innego niż walenie w klawisze, trudno to porównywać do grania. Oczywiście frajda nadal jest i warto w Guitar Hero grać, ale jednak ta różnica jest wyczuwalna. Mam nadzieję, że w Guitar Hero IV przyjemność z grania będzie większa i odczujemy wpływ Rock Banda. Mimo wszystko więcej jest zwykłych graczy, niż takich zdolniachów jak na filmiku poniżej, a przecież głównie chodzi o frajdę z grania i wrażenie szarpania na prawdziwej gitarze.
Na Rock Bandzie gra się znacznie przyjemniej, dzięki większej melodyjności w naciskania klawiszy na gitarze. Experta jeszcze nie próbowałem, ale nawet na Hardzie mam wrażenie, że jednak jakoś tam gram, palce śmigają po gitarze w sposób bardziej płynny niż u konkurencji. Tymczasem w Guitar Hero już na Medium czasem się gubię i bardzo rzadko odnoszę wrażenie, że robię coś innego niż walenie w klawisze, trudno to porównywać do grania. Oczywiście frajda nadal jest i warto w Guitar Hero grać, ale jednak ta różnica jest wyczuwalna. Mam nadzieję, że w Guitar Hero IV przyjemność z grania będzie większa i odczujemy wpływ Rock Banda. Mimo wszystko więcej jest zwykłych graczy, niż takich zdolniachów jak na filmiku poniżej, a przecież głównie chodzi o frajdę z grania i wrażenie szarpania na prawdziwej gitarze.
wtorek, 16 września 2008
Allegro D-Day 2008
Paintball, paintball, paintball - jak lubicie, strzelacie, albo chcecie zwyczajnie spróbować czegoś nowego, to serdecznie zapraszam na Allegro D-Day 2008 - szczegóły na forum Allegro.
poniedziałek, 15 września 2008
The Strangers
No musiałem o tym filmie napisać, chociaż tak chwilowo z Polagry - jak to miło, że wymyślono te wszystkie bluconnecty i iplusy. The Strangers, po naszemu Nieznajomi, to nowy film w klimatach uwielbianych przeze mnie horrorów w stylu Teksańskiej Masakry Piłą Łańcuchową czy Domu 1000 ciał. To debiut reżysera Bryana Bertino i to debiut całkiem udany. Jak wynika z powyższego film mi się podobał, momentami nawet bardzo, chociaż nieporadność jak to zwykle bywa, zachowania głównego bohatera Jamesa (w tej roli Scott Speedman) bywaja denerwująca. O wiele lepiej w realności zachowań i naturalności na ekranie wypada Kristen, czyli Liv Tyler - aktorka pierwszej klasy, więc dziwić się nie ma czemu.
Film jest całkiem zgrabnie zmontowany, wstęp nie trwa zbyt długo i dreszczyk czujemy już po kilku minutach. Próbę namiętnego seksu o 4 nad ranem przerywa pukanie do drzwi. Młoda dziewczyna pyta czy jest w domu Tamara - patrząc na finał, może lepiej było powiedzieć, że Tamara jest, tylko bierze prysznic :) Oczywiście, niczego nieświadomi bohaterowie odpowiadają, że to pomyłka. Co się dzieje dalej, można wywnioskować z trailera, a finał w miarę przewidywalny, świetnie wpisuje się w konwencję tego typu kina.
Na uwagę zasługują szwarc charaktery - i może 5 lat temu stwierdziłbym, że to bajka, ale teraz, kiedy wiemy o tatku z Austrii i tatku z naszej rodzimej Polski, a także o tym zjebie co zaszlachtował trójkę swoich dzieci, cóż, mówię to w pełni świadomie, historia opowiedziana w tym filmie może być jak najbardziej prawdziwa. No to teraz Was zaskoczę - ta historia jest prawdziwa, bo została oparta na przypadkach zbrodni Charlesa Mansona z 1969 (Liv Tyler czołga się w ogrodzie jak Anne Folger), morderstwie z Kalifornii z 1981 roku (tzw. sprawa Keddie), czy przypadku rodzinnego mordu Jeffreya R. MacDonalda
Polecam, bo dobrych thrillerów jakoś ostatnio mało.
Film jest całkiem zgrabnie zmontowany, wstęp nie trwa zbyt długo i dreszczyk czujemy już po kilku minutach. Próbę namiętnego seksu o 4 nad ranem przerywa pukanie do drzwi. Młoda dziewczyna pyta czy jest w domu Tamara - patrząc na finał, może lepiej było powiedzieć, że Tamara jest, tylko bierze prysznic :) Oczywiście, niczego nieświadomi bohaterowie odpowiadają, że to pomyłka. Co się dzieje dalej, można wywnioskować z trailera, a finał w miarę przewidywalny, świetnie wpisuje się w konwencję tego typu kina.
Na uwagę zasługują szwarc charaktery - i może 5 lat temu stwierdziłbym, że to bajka, ale teraz, kiedy wiemy o tatku z Austrii i tatku z naszej rodzimej Polski, a także o tym zjebie co zaszlachtował trójkę swoich dzieci, cóż, mówię to w pełni świadomie, historia opowiedziana w tym filmie może być jak najbardziej prawdziwa. No to teraz Was zaskoczę - ta historia jest prawdziwa, bo została oparta na przypadkach zbrodni Charlesa Mansona z 1969 (Liv Tyler czołga się w ogrodzie jak Anne Folger), morderstwie z Kalifornii z 1981 roku (tzw. sprawa Keddie), czy przypadku rodzinnego mordu Jeffreya R. MacDonalda
Polecam, bo dobrych thrillerów jakoś ostatnio mało.
wtorek, 9 września 2008
najgorszy film SF ever?
Coś mi się wydaje, że podobnych filmów jest cała masa, ale z reguły na nie nie trafiamy, lub trafiamy bardzo rzadko. Cóż, ja trafiłem przez prenumeratę czasopisma Kino Domowe. Wiedziony nadzieją, że za 19.90 mogę spodziewać się dobrych filmów - w końcu za tę cenę mogę na Allegro kupić hity światowego kina - naiwnie wciągnąłem się w ten interes.
No to na dzień dobry otrzymałem "Inwazję Zabójczych Klonów" - film SF, oceniany przez IDG bardzo wysoko, porównywany z takimi filmami jak "Inwazja pożeraczy ciał" czy "Gatunek". Mówię sobie "jejku" a potem "jupi" i siłą rzeczy pamperek z Gadu-Gadu skacze już w środku mojej przepełnionej radością głowy, wszak uwielbiam ten typ kina.
O naiwności - jakie było moje rozczarowanie, kiedy po 15 minutach stwierdziłem, że takiego shitu dawno nie widziałem, a po 90 minutach, że najmocniejszą stroną filmu (tak, to będzie seksistowskie) są nagie ciała głównych bohaterek. Bo w pewnym momencie miałem wrażenie, że film został nakręcony tylko po to, żeby reżyser mógł ściągnąć do obsady fajne i łatwe laski, które w zamian na występ przed kamerą zrobią wszystko dla pana rezysera (brak "ż" zamierzony).
Fabuła przypomina, chociaż to za mocne słowo, bardziej krąży wokół fabuły serialu "Inwazja" - mamy deszcz meteorytów, mamy nowy rodzaj człowieka, teoretycznie wyższe stadium ewolucji. I to w zasadzie wszystko. W "Inwazji zabójczych klonów" tytułowe klony upodobały sobie agencję modelek :) Nowy klon powstaje z... rośliny w doniczce, którą panie wręczają sobie w ramach prezentu. Oczywiście nowy gatunek jest bardzo wyuzdany i lubi ... jak króliki. Mamy piękną i niepokorną, której gra aktorska rysuje się poniżej poziomu braci MROK (tak, to jest możliwe) i chociaż patrzy się na nią miło (przynajmniej facetom), to naprawdę wszystkich scen wytrzymać nie sposób. Oczywiście są takie, które zagrała świetnie, no ale w tych scenach nie musiała grać, była po prostu sobą i nic nie mówiła, tylko mruczała sobie, tak miło :)
Scenariusz, gra aktorska, montaż, scenografia, związki przyczynowo-skutkowe, wszystko jest znacznie poniżej jakiejkolwiek dopuszczalnej normy. Tylko, że to nie jest najgorsze, najgorsze jest to, że film wciskany jest w drogiej prenumeracie 19.90 sztuka z tekstem "Inwazja zabójczych klonów" to trzymający w napięciu, przesycony mrocznym, erotycznym klimatem, przerażający horror science fiction utrzymany w najlepszym stylu takich klasyków filmowych, jak "Inwazja pożeraczy ciał" czy "Gatunek".
A poniżej "przerażająca" scena z filmu:
No to na dzień dobry otrzymałem "Inwazję Zabójczych Klonów" - film SF, oceniany przez IDG bardzo wysoko, porównywany z takimi filmami jak "Inwazja pożeraczy ciał" czy "Gatunek". Mówię sobie "jejku" a potem "jupi" i siłą rzeczy pamperek z Gadu-Gadu skacze już w środku mojej przepełnionej radością głowy, wszak uwielbiam ten typ kina.
O naiwności - jakie było moje rozczarowanie, kiedy po 15 minutach stwierdziłem, że takiego shitu dawno nie widziałem, a po 90 minutach, że najmocniejszą stroną filmu (tak, to będzie seksistowskie) są nagie ciała głównych bohaterek. Bo w pewnym momencie miałem wrażenie, że film został nakręcony tylko po to, żeby reżyser mógł ściągnąć do obsady fajne i łatwe laski, które w zamian na występ przed kamerą zrobią wszystko dla pana rezysera (brak "ż" zamierzony).
Fabuła przypomina, chociaż to za mocne słowo, bardziej krąży wokół fabuły serialu "Inwazja" - mamy deszcz meteorytów, mamy nowy rodzaj człowieka, teoretycznie wyższe stadium ewolucji. I to w zasadzie wszystko. W "Inwazji zabójczych klonów" tytułowe klony upodobały sobie agencję modelek :) Nowy klon powstaje z... rośliny w doniczce, którą panie wręczają sobie w ramach prezentu. Oczywiście nowy gatunek jest bardzo wyuzdany i lubi ... jak króliki. Mamy piękną i niepokorną, której gra aktorska rysuje się poniżej poziomu braci MROK (tak, to jest możliwe) i chociaż patrzy się na nią miło (przynajmniej facetom), to naprawdę wszystkich scen wytrzymać nie sposób. Oczywiście są takie, które zagrała świetnie, no ale w tych scenach nie musiała grać, była po prostu sobą i nic nie mówiła, tylko mruczała sobie, tak miło :)
Scenariusz, gra aktorska, montaż, scenografia, związki przyczynowo-skutkowe, wszystko jest znacznie poniżej jakiejkolwiek dopuszczalnej normy. Tylko, że to nie jest najgorsze, najgorsze jest to, że film wciskany jest w drogiej prenumeracie 19.90 sztuka z tekstem "Inwazja zabójczych klonów" to trzymający w napięciu, przesycony mrocznym, erotycznym klimatem, przerażający horror science fiction utrzymany w najlepszym stylu takich klasyków filmowych, jak "Inwazja pożeraczy ciał" czy "Gatunek".
A poniżej "przerażająca" scena z filmu:
środa, 3 września 2008
Zagubieni w Gliśnie
W weekend bawiłem się na Zlocie fanów serialu LOST w Gliśnie Wielkim. Na uzupełnienie tego wpisu na forum Allegro dodam, że: po Eire Noteckim z browaru w Czarnkowie głowa nie boli, po Żuberku już trochę tak, noce o tej porze są już bardzo zimne i ciepły śpiwór lub przytulana to podstawa (ja miałem śpiwór nie za ciepły i alkohol we krwi - też dobre) no i chciałbym kiedyś mieć swój stół do ping ponga i mieć miejsce na jego postawienie w domu. The End.
wtorek, 26 sierpnia 2008
Quest for Booty
Cyfrowa dystrybucja zatacza coraz większe kręgi, czy to dobrze? Ja osobiście wolę mieć plastikowe pudełko i płytkę w domu na półce - jakoś duszy kolekcjonerskiej pozbyć się nie mogę. Tak ma chyba każdy, kto kiedyś zbierał znaczki, opakowania po gumach, obrazki z Turbo itp. itd.
Zdarzało mi się już nabywać tytuły na Xbox Live Arcade i PSNetwork, ale zawsze były
to tytuły arcade - małe i proste gierki. Tym razem jednak wybrałem tytuł pełnoprawny, który ma się w Europie ukazać również na blu-ray. Chodzi oczywiście o nowe przygody, przepraszam, o nowy epizod z przygód Ratcheta i Clanka, czyli Quest for Booty. Gra bardzo krótka, około 4 godzin, ale rozmachem i jakością niczym nie odbiegająca od poprzedniej części, jaka ukazała się jakiś czas temu na PS3.
Cena na amerykańskim PS Store z podatkiem to około 15 dolarów. Przy obecnym kursie, dostajemy 4 godziny świetnej rozgrywki za trochę ponad 30 złotych - zdecydowanie warto. Specyficzny humor, który przeplata historię przygód Ratcheta, potrafi poprawić nawet najgorszy nastrój. Jeżeli ktoś wcześniej nie grał w poprzednią część - jak ja - nie ma obawy, narracja takiego jednego chudego pirata wszystko wyjaśni :)
Graficznie to oczywiście najwyższy poziom, ale to już pokazał Insomniac w Ratchet i Clank Future: Tools of Destruction. Gra się świetnie, bo to najlepsza liga platformerów, stojąca na równi obok przygód Mario i Daxtera. Dla mnie najfajniejsze jest to, że nie muszę po setki razy podchodzić do jakiejś sekwencji skoków - sterowanie jest bardzo intuicyjne i proste.
Polecam, bo za tę cenę nie warto się nawet zastanawiać. A jak ktoś ma wątpliwości, to na PSNetwork jest demo Tools of Destruction - zawsze można sprawdzić z czym to się je.
Zdarzało mi się już nabywać tytuły na Xbox Live Arcade i PSNetwork, ale zawsze były
to tytuły arcade - małe i proste gierki. Tym razem jednak wybrałem tytuł pełnoprawny, który ma się w Europie ukazać również na blu-ray. Chodzi oczywiście o nowe przygody, przepraszam, o nowy epizod z przygód Ratcheta i Clanka, czyli Quest for Booty. Gra bardzo krótka, około 4 godzin, ale rozmachem i jakością niczym nie odbiegająca od poprzedniej części, jaka ukazała się jakiś czas temu na PS3.
Cena na amerykańskim PS Store z podatkiem to około 15 dolarów. Przy obecnym kursie, dostajemy 4 godziny świetnej rozgrywki za trochę ponad 30 złotych - zdecydowanie warto. Specyficzny humor, który przeplata historię przygód Ratcheta, potrafi poprawić nawet najgorszy nastrój. Jeżeli ktoś wcześniej nie grał w poprzednią część - jak ja - nie ma obawy, narracja takiego jednego chudego pirata wszystko wyjaśni :)
Graficznie to oczywiście najwyższy poziom, ale to już pokazał Insomniac w Ratchet i Clank Future: Tools of Destruction. Gra się świetnie, bo to najlepsza liga platformerów, stojąca na równi obok przygód Mario i Daxtera. Dla mnie najfajniejsze jest to, że nie muszę po setki razy podchodzić do jakiejś sekwencji skoków - sterowanie jest bardzo intuicyjne i proste.
Polecam, bo za tę cenę nie warto się nawet zastanawiać. A jak ktoś ma wątpliwości, to na PSNetwork jest demo Tools of Destruction - zawsze można sprawdzić z czym to się je.
Subskrybuj:
Posty (Atom)