Starałem się podejść do tego filmu bez polskich naleciałości, zresztą patriota ze mnie żaden. No może trochę, bo jakoś tam się cieszę jak nasi wygrywają w sporcie, trochę wkurza jak oceniają nas przez pryzmat stereotypów, jak nie odróżniają od "ruskich" (znacie tę reklamę polish vodka z US?), no a jak ktoś tam mówi o Husarii to trochę cieplej na sercu się robi. I to wszystko, bo marzy mi się mieszkanie w Australii, albo przynajmniej tam gdzie ciepło jest przez cały rok. A od kiedy Pani wychowawczyni w 2 klasie szkoły podstawowej, której nazwiska z uprzejmości nie wymienię (bo w naszej-klasie.pl wszyscy by ją zaraz znaleźli), po usłyszeniu, że oglądałem z tatą kabaret Pietrzaka, zadała mi pytanie: "Tomek, a czy ty oglądając takie rzeczy nadal czujesz się Polakiem?", to patriotyzm stał się dla mnie wyrazem politycznego zaangażowania i naiwnej wiary w coś, co nie istnieje. Dla tych młodszych, co nie rozumieją - do szkoły chodziłem za komuny, Pietrzak wtedy wszystkim wydawał się śmieszny, bo wyśmiewał się z czerwonych, a nasza pani wychowawczyni miała potrzebę umacniania Polski Ludowej. To dobra kobiecina, ale mój wrodzony sprzeciw do narzuconych zasad sprawia, że próżno u mnie szukać szacunku dla takich postaw, obojętnie czy wynikały z prawdziwej wiary w dokonania PZPR, strachu czy głupoty.
Andrzej Wajda, zna go chyba każdy w miarę rozgarnięty widz filmowy w naszym kraju, i chyba każdy bardziej rozgarnięty na świecie. Ma lepsze i gorsze filmy, ale patrząc na ogół, to jeden z naszych najlepszych twórców, czy to się komuś podoba czy nie. Z reguły zaangażowany politycznie w swoich filmach, z całą pewnością patriota z krwi i kości - taki Polak starej daty. To, że twórca to ceniony również na świecie, wynika chociażby z licznych nagród, które zbiera on i jego filmy (między innymi Złota Palma w Cannes i Oscar za całokształt twórczości).
Do Katynia podszedłem z dużą rezerwą, obawiając się, że Wajda będzie właśnie tym patriotyzmem za bardzo epatował. Szczerze się zdziwiłem, bo oprócz uzasadnionych fabułą fragmentów, "polskość" z filmu się nie wylewa. To zapis historii mordu, jego politycznych zawirowań, a przede wszystkim pokazanie losów kilku rodzin związanych z pomordowanymi żołnierzami. I chyba to jest największą siłą filmu - fabuła skupiona jest na pojedynczych ludziach, którzy przeżywają tragedię. Wielkiej polityki tam mało, zamiast tego widzimy jednostki uwikłane w wir wydarzeń, na które nie mają wpływu.
Polscy widzowie wiedzą o czym jest film i jak się kończy, zagraniczni otrzymują taką informację na samym początku filmu. I w zasadzie, wiedząc jaki jest koniec i co mniej więcej zobaczymy, powinniśmy być gotowi na to, co zobaczymy. Nie jesteśmy, przynajmniej nie w takim stopniu jak myślimy, a może też nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo skrupulatny i dopracowany był aparat zabijania NKWD. W zasadzie wygląda to jak "uświęcanie" każdego zabójstwa - masowo, ale pojedynczo, bez zbędnego pośpiechu, z właściwym namaszczeniem. Cóż, myślałem, że po prostu ustawiali ich w rzędzie i rozstrzeliwali, w końcu to 19 tysięcy osób. Widziałem już wiele w kinie i mogę powiedzieć z całą pewnością, że Katyń ma mocne zakończenie.
Zastanawiam się tylko, czy większy sprzeciw budzi we mnie sam mord, czy to, że rodacy pomordowanych pomagali w tuszowaniu prawdy - a ja przecież patriotą nie jestem.
Trailer:
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz